tag:blogger.com,1999:blog-78654427648341105242024-02-19T22:00:06.522-08:00'Ognistowłosa' - opowiadanie w stylu fantasy a la NekoriNox Nekorihttp://www.blogger.com/profile/09255242372861504375noreply@blogger.comBlogger14125tag:blogger.com,1999:blog-7865442764834110524.post-44595733854858124192013-05-06T12:40:00.000-07:002013-05-06T12:40:01.676-07:00ozdział 14: "Obiecuję"<br />
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Cass spojrzał na ciało Norma z
niewyraźną miną.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Niektórzy
przywykli do zabijania innych.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- A ty? –
spytała Lin, nagle przypominając sobie martwych strażników, których widziała <br />
po drodze.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Zabijanie
nigdy nie jest łatwe, ale nieraz jest konieczne. Przez lata, kiedy byłem z Sammuelem, dużo się działo… Zostawmy tę rozmowę na potem, dobra? – z
uśmiechem dał przyjaciółce pstryczka w nos – Ty też mi masz sporo do
wyjaśnienia. Ale teraz powinniśmy pomóc naszym…</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Tym razem mnie
nie zostawisz? – spytała z przekorą Lin, opierając dłonie na biodrach.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Nie, ale
musisz cały czas trzymać się blisko mnie, najlepiej dwa kroki za mną. To już
prawie koniec…</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Przeszli razem przez sypialnię i przez
korytarz, a potem schodami zbiegli na dół i wyszli na ulicę. Lin zachłysnęła
się świeżym, nocnym powietrzem. Spojrzawszy w górę zauważyła, że niebo nie jest już aż tak czarne, <i>zaczyna
świtać</i>.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Cass, rób co
musisz, ale proszę, nie rozpalaj żadnego ognia, hm?</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Dobrze –
odpowiedział nieco zdziwiony Cass i poprowadził Lin w stronę odgłosów walki.
Wszystko rozgrywało się na placu, ludzi Norma było już naprawdę niewielu,
jednak ciągle dzielnie walczyli. Niektórzy mieszkańcy Khanslar wyszli z domów i
najwyraźniej się poddali, doszli do porozumienia z Sammuelem i stali z boku,
czekając. Sam Sammuel wymachiwał jeszcze mieczem. Po jego twarzy spływały
krople potu. Lin rozejrzała się wokoło, widząc na ziemi ciała poległych. Niektórzy wciąż żyli, choć ledwo.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Cass
stanął w odległości parunastu metrów od pola walki, przycisnął dłonie do
ud i zesztywniał. Wtedy żołnierzom Norma, jednemu po drugim, zaczęły wypadać z rąk
miecze. Padały z brzękiem, a zdziwieni strażnicy odskakiwali od nich. Kiedy
Norm dostrzegł to, ryknął:</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Stać!</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Wszyscy zamarli.
Spojrzał na Cassa, a ten, głośno wzdychając, pokiwał głową.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Norm nie żyje
– krzyczał Sammuel, tak, aby wszyscy go słyszeli – Khanslar straciło swojego
właściciela, ale zyskało nowego. Wszyscy, którzy nie będą stawiali oporu, będą
mogli wrócić zaraz do swojego normalnego życia. Nie skrzywdziliśmy nikogo,
oprócz tych, którzy podnieśli na nas miecze. Nie jestem tyranem i chcę pokoju,
konflikt między mną a Normem uważam za rozwiązany.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Ludzie w większości wyglądali jednak na
przestraszonych, Lin biegła wzrokiem po ich pełnych niepokoju twarzach. <i>To wszystko wydaje się być bez sensu</i>,
pomyślała ze złością.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Wiem, że
trudno wam mi teraz zaufać, ale chciałbym, żebyście ze mną współpracowali.
Trzeba pochować zmarłych – kontynuował Sammuel – Jeszcze mnie nie znacie, ale
chcę wam tylko pomóc. Pomóżmy sobie nawzajem!</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Cass wytarł
spocone dłonie o spodnie i ciężko oddychając, odwrócił się do Lin i uśmiechnął.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Poszło całkiem
gładko, rudzielcu. Zostawmy tu Sammuela, teraz już sam sobie poradzi…</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Ognistowłosa
skinęła głową. Z jednej strony czuła ulgę, że już po wszystkim, z drugiej –
żal, że nie obeszło się bez krwi rozbryzganej na kamieniach. Nigdy dotąd nie
oglądała tylu martwych ludzi. Miała wrażenie, że dała radę nie zwariować tylko
dlatego, że Cass był teraz przy niej. <i>Cieszę
się, że urodziłam się w Zielsku. Tam nie ma takich problemów, ludzie nie muszą
się bać wojny. Nie muszą się martwić tym, że ktoś z ich bliskich może zginąć w
walce. Na miejscu tych ludzi tutaj byłabym równie przestraszona…<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Jest dobrym
mówcą, dogada się z mieszkańcami – szepnął Cass, jakby czytając jej w myślach.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Siedzieli obok siebie parenaście metrów
od murów Khanslar, za miasteczkiem, wśród wysokiej, lekko kołyszącej się trawy.
Zza horyzontu wychyliło się słońce, Lin czuła jego ciepłe promienie na swojej
skórze. Niebo miało pomarańczowy odcień, światło przepędziło zimny granat nocy,
przynosząc dwójce przyjaciół wewnętrzny spokój. Przestrzeń, dzieląca ich, była
naprawdę niewielka, ale Lin miała ochotę jeszcze ją zmniejszyć. Jednak bała się
tego; bała się, że będzie to zbyt wyraźny znak.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- To o co
właściwie chodziło? Między Sammuelem a Normem – spytała.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Ty mi powiedz
– zaśmiał się Cass – Czemu ludzie zawsze chcą więcej, niż mają? Czemu <br />
w imię chciwości są gotowi zabijać? Od kiedy nie ma demonów, nie mogą usiedzieć
w miejscu <br />
i walczą między sobą – westchnął ciężko.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
<i>Niech stracę…</i> Lin zebrała w sobie
odwagę, wyciągnęła dłoń i położyła ją na zimnej dłoni Cassa. Nieśmiało ścisnęła
jego palce, zwróciła wzrok w stronę wschodzącego słońca.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Dobrze, że
oboje żyjemy.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Czemu za mną
poszłaś, Lin? Miałaś przecież zostać w Zielisku.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Ognistowłosa
przełknęła ślinę i cofnęła dłoń.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Przepraszam,
chciałam udowodnić wszystkim, że mogę być przydatna – zawahała się – A może chciałam to udowodnić samej sobie.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Nie rozumiem.
To głupota narażać życie dla czegoś takiego, mogło cię spotkać coś strasznego –
Cass zmarszczył brwi i mocno chwycił jej dłoń. Poczuła, że się czerwieni.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Chciałam <b>tobie</b> pomóc.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Pamiętaj, że
jesteś inteligentną i odważną dziewczyną, nie musisz nigdy nikomu nic
udowadniać.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Lin odwzajemniła
uścisk jego dłoni.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- A, hm… kiedy
wracamy do domu? Twój ślub… - urwała.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Ta, mój ślub –
prychnął Cass – Mój ślub chyba powinien jeszcze zaczekać.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Jego głos
zmieszał się z szumem drzew. Lin spojrzała na niego z sercem podchodzącym jej
do gardła.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Zaczekać?</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Będę szczery.
Runa jest bardzo fajna, ale tak naprawdę nie pasujemy do siebie, nie jestem w
niej zakochany. Jak wrócimy, będę musiał odwołać ślub.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
<i>A ja? Co ze mną? Czy to ma znaczyć, że woli
mnie?<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Przez te
wszystkie lata myślałem głównie o tobie. Zastanawiałem się, jaka teraz jesteś,
jak wyglądasz – zwrócił głowę w jej kierunku, ich spojrzenia się spotkały.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Chcesz zostać
ze mną? – spytała Lin i szybko ugryzła się w język – Znowu możemy się wspinać na
drzewa i udawać, że jesteśmy dziećmi. Nikt nie zauważy – uśmiechnęła się –
Tęsknię za tymi starymi czasami.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- A co powiesz
na zabawę w udawanie dorosłych? – spytał Cass ze śmiechem i potargał Lin włosy.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Jesteśmy już dorośli,
ale ty dalej zachowujesz się jak dziecko! – odparła Lin również ze śmiechem i
trąciła go w ramię. Czuła gorąco i dziki
puls w całym ciele. <i>Zachowujemy się jak
para. Jak jacyś zakochani z kiepskiej opowieści.</i> Założyła mu ręce na szyję.
<i>I dobrze, niech tak będzie.</i> Objęła go
mocno, czule. Czuła bicie jego serca przy swojej piersi. On objął ją w talii i wtulił twarz w jej rozczochrane włosy.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Sammuel będzie
musiał to zrozumieć. Odeślę jego siostrzenicę tam, skąd przyszła – powiedział z
westchnieniem Cass, zamykając oczy. Przysunął Lin jeszcze bliżej siebie, tak, <br />
że usiadła mu na nodze i całe jej ciało przylegało do jego ciała. Delikatnie
gładził ją po plecach.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Obiecaj –
szepnęła Lin do jego ucha.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Obiecuję.</div>
Nox Nekorihttp://www.blogger.com/profile/09255242372861504375noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7865442764834110524.post-11346602364954071272013-05-03T13:44:00.000-07:002013-05-03T13:51:13.157-07:00Rozdział 13: Kto żyje, a kto umiera<br />
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Korytarz kończył się rozwidleniem. Linette
wybrała wejście na prawo i znalazła się <br />
w małym pokoju wypełnionym półkami uginającymi się pod ciężarem rzeźbionych
naczyń, świeczników i donic. <i>Wyglądają na
wiele warte.</i> Lin kusiło przez chwilę, aby coś zabrać, ale szybko porzuciła
tę myśl i podeszła do okna. Rozsunęła lekkie, błękitne zasłony i wyjrzała.
Znajdowała się teraz na najwyższym piętrze domu, z tej wysokości widziała ognie
wielu, kilkudziesięciu pochodni. Ci, którzy je trzymali, przechodzili dosyć
szybko od strony bram miasta w jego głąb. Lin usłyszała również jakieś krzyki i
dźwięki miecza uderzającego o miecz. Poczuła ucisk w żołądku. W domach po kolei
zapalały się światła, jednak wyglądało na to, że mieszkańcy nie chcą wychodzić na zewnątrz, większość wolała się nie mieszać
w walkę. Zamiast cieszyć się, że Sammuel najpewniej wygra, Lin martwił sam
przebieg bitwy. Mieszkańcy miasteczka byli niewinni, konflikt zaczynał i
kończył się na Normie.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Lin przypomniała sobie swój sen,
przerażające krzyki, dym i ogień. Nie chciała oglądać tego drugi raz, w
rzeczywistości. Walka powinna skończyć się jak najszybciej, bez rzezi. <i>Mam nadzieję, że Cass ma takie samo zdanie
na ten temat.</i> Postanowiła go dogonić, odszukać. Przeszła przez najbliższe
drzwi i trafiła na schody. Zbiegła po nich, a kolejnym pomieszczeniem, na jakie
trafiła, była tym razem spiżarnia. Znalazła tam ciało jakiegoś strażnika, <i>młodzika</i>. Leżał brzuchem i twarzą do
dołu w kałuży krwi. Nie przyglądając mu się, pobiegła dalej, przez następne
drzwi. Znalazła się w kolejnym korytarzu, ten jednak był kwadratowy, z wielkim
oknem wychodzącym na skromny ogródek. Lin miała teraz do wyboru dwie pary dużych,
drewnianych drzwi i nie mogła się zdecydować. Ponieważ odkąd opuściła celę, nie
widziała ani nie słyszała nikogo, postanowiła zaryzykować.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Cass! –
wrzasnęła z całych sił i odczekała chwilę – Caaass!</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Czekała.
Założyła sobie za ucho parę kosmyków i pozwoliła sobie odetchnąć. Nic się nie
stało, nikt nie przyszedł, więc postanowiła wybrać drzwi na wprost. Otworzyły
się skrzypiąc, ukazały Lin półokrągły pokój połączony z wspaniałym, kamiennym
tarasem, również półokrągłym. Niski murek oddzielał posiadłość od wysokości. W
pomieszczeniu na środku leżały dwie, wielkie, czerwone pufy, a między nimi
stoliczek, na którym stał jeden, pusty kubek. Na ścianach wisiały malunki
przedstawiające kolejno Norma - <i>niezbyt udana
podobizna</i>, jakiś skalisty krajobraz i wielkiego, groźnego wilka. Oprócz
drzwi, przez które Lin tam trafiła, było też drugie wyjście, pusta, wąska
framuga w ścianie, za którą rozciągała się ciemność.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Ognistowłosa zrobiła krok w tamtą
stronę i zmrużyła oczy, aby przeniknąć czerń.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Tam jest moja
sypialnia – usłyszała głos za swoimi plecami. Odwróciła się i zobaczyła Norma.
Miał na sobie ozdobny, ciemnoniebieski szlafrok zapinany na klamerki i nie
zawiązane, skórzane buty. Wyglądał na niewyspanego i zdenerwowanego, w prawej dłoni ściskał nóż,
równie duży jak ten, który miała Lin. </div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- To ty
wyrżnęłaś wszystkich moich strażników? – zapytał Norm robiąc krok do przodu –
Nie wyglądasz mi na taką. To pewnie ten twój chłopak zrobił, co?</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Lin zaczęła się
cofać, dopóki nie nastąpiła stopą na skrawek jednej z puf.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Jak się
wydostaliście z celi? Jakaś nowa sztuczka Sammuela?</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
<i>Zaraz się na mnie rzuci z tym nożem i
przegram. Nie umiem walczyć, zabije mnie.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Ta walka
jeszcze nie jest przesądzona. Moi ludzie szybko się nie poddadzą – mówił dalej
Norm, robiąc kolejny krok – Może zostaniesz tu ze mną, dopóki sytuacja nie
zrobi się jasna?</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
W jego oczach Lin dostrzegła desperację
i szaleństwo. Nie czekając na kolejne pytania, szybko pochyliła się, chwyciła
pufę i cisnęła nią za siebie, w Norma. Rzuciła się do ucieczki. <br />
W momencie, w którym jej stopa miała przekroczyć próg, poczuła rwący ból. Norm
złapał ją za włosy i mocno pociągnął do tyłu. Upadła uderzając plecami o
posadzkę. Ryknęła z bólu, jej rany obudziły się, niczym ze snu, paląc żywym
ogniem. Upuściła nóż, nie mogła złapać tchu, poczuła, jak do oczu napływają jej
łzy. Norm znowu pociągnął ją za włosy, w górę, ledwo dała radę wstać.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Siadaj –
powiedział mężczyzna popychając ją na pufę. Posłuchała, zapadła się w miękki
materiał, wciąż czując ból przeszywający jej plecy.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Norm kopnął jej
nóż pod ścianę, a potem stanął przy ognistowłosej, patrząc na nią uważnie.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Poczekamy tu,
razem.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
<i>Trzeba było nie wrzeszczeć. Idiotka.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Minęło parę
minut, Lin nie odważyła się nawet drgnąć, siedziała zwrócona w stronę tarasu,
wpatrzona w dachy domów. Miała nadzieję, że noc wkrótce się skończy. Że dożyje
rana. Norm wziął do ręki kubek ze stolika i widząc, że jest pusty, ze złością
wyrzucił go. Naczynie przeleciało nad murkiem otaczającym taras i tam zniknęło.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Powiesz mi,
jak się wydostaliście z celi?</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Lin nie
odpowiedziała, czekając na cios w twarz albo pchnięcie nożem.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Dlaczego
jesteście po stronie Sammuela? On jest niby w czymś lepszy ode mnie? Wszyscy
jesteśmy tacy sami…</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Ognistowłosa zacisnęła
zęby. Jej złożone na kolanach dłonie drżały. <i>Z psychopatami się nie rozmawia. Nie mogę mu nic powiedzieć.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Jak przyszłaś
do mnie prosić o pracę, to byłaś bardziej gadatliwa – ciągnął tamten – Ech, widzę,
że łatwo dopasowujesz się do nowych sytuacji. Szkoda, że nie masz ochoty
rozmawiać, noc jest długa…</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Norm, zostaw
ją – to był głos Cassa. Stał przy wejściu do sypialni, w jednej dłoni trzymał
krótki miecz, w drugiej – kubek. Upuścił go, po czym powoli złożył dłoń w
pięść.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Linette, widząc
przyjaciela, nie mogła powstrzymać uśmiechu. Norm pociągnął ją do góry, tak, że
stanęła na nogi, i przyłożył nóż do jej gardła.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Zabiję ją.
Jeśli nie chcesz patrzeć, jak umiera, odłóż swój miecz i kopnij go w moją
stronę – mówił spokojnym głosem Norm.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
W kącikach ust
Cassa zatańczył lekki uśmieszek. <i>On nie
potrzebuje miecza</i>, pomyślała Lin z satysfakcją, <i>jest magiem</i>. Na swojej
skórze czuła zimny dotyk ostrza.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Nie zabijesz
jej – odpowiedział Cass bardzo powoli zbliżając się do nich – Już i tak
przegrałeś. Zabicie jej tego nie zmieni, nic ci nie da.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Ale
przynajmniej złamię ci serce – burknął Norm.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Tętno Lin
przyspieszyło.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- I na tym ci
teraz zależy? Chcesz wszystkim dowieść, że taki jesteś okrutny? Taki, za
jakiego wszyscy cię mają?</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Wszyscy? Jestem dobrym właścicielem Khanslar.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Skoro jesteś
dobry, to jej nie zabijaj.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Norm widocznie
się namyślał, bo nic nie odpowiedział, ale nieco mocniej przycisnął nóż do szyi
Lin, ta uniosła lekko brodę do góry. Wpatrzona była w Cassa, z wdzięcznością,
że ją znalazł.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Cassmere uśmiechnął
się lekko, przyjaźnie, i zrobił kolejne dwa kroki naprzód.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Opuść nóż.
Spokojnie…</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Norm gwałtownie padł na podłogę,
ciągnąc za sobą Lin. Nóż zdążył otrzeć się o jej podróbek, lekko go rozcinając.
Będąc na posadzce, ognistowłosa w pośpiechu uwolniła się spod ciężkiej ręki
mężczyzny i nerwowo odgarniając włosy z oczu, odsunęła się metr dalej.
Siedziała przy stoliku, podpierając się rękami z tyłu. Ze zdziwieniem patrzyła
na Norma, z którego pleców wystawała strzała. W drzwiach, tych, do którymi plecami
stali, tych, przez które weszła Lin, stał Bran, całkowicie nieruchomo, z łukiem
w ręku. Miał twarz bez wyrazu i wpatrywał się w dziewczynę.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Kiedy Cass
otrząsnął się z szoku, co trwało parę sekund, stanął przy Lin.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Nie musiałeś
tego robić, on by jej nie zabił… Kim właściwie jesteś?</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Bran nie
odpowiedział, dalej patrzył na Lin, a ona wyczytała w jego oczach „Spłaciłem
swój dług”. Z roztargnienia wyrwał ją dotyk dłoni Cassa na jej ramieniu.
Odwróciła się do przyjaciela i szepnęła:</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Ja go znam.
Kiedyś ci o nim opowiem, a teraz niech idzie.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Po podłodze
powolutku rozlewała się szkarłatna krew Norma, który wydał z siebie ostatnie,
ciche westchnienie. Bran odwrócił się i odszedł, jak gdyby nigdy nic. Cass,
marszcząc brwi pomógł Lin wstać, a ona objęła go i uśmiechnęła się z ulgą.</div>
Nox Nekorihttp://www.blogger.com/profile/09255242372861504375noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7865442764834110524.post-57673740081895714842013-03-31T09:18:00.001-07:002013-03-31T09:18:20.198-07:00Rozdział 12: Zdarzenia jednej nocy<br />
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Po niebie sunęły wolno chmury
zasłaniające gwiazdy i księżyce. Ledwo zapadł zmrok, na murach miasteczka pojawiło się paru strażników z pochodniami, którzy
patrolowali teren z wysoka. Pod osłoną nocy z lasu wybiegł Cass. Ciemną pelerynę miał zapiętą na
piersi, kaptur narzucony na głowę, w dłoniach trzymał sznur zakończony
metalowym hakiem. Poczekał, aż najbliższy strażnik się oddali, po czym
zgarbiony podbiegł do muru i zarzucił linę. Hak zatrzymał się w szczelinie. Nie
czekając ani chwili, Cass zaczął się wpinać, blokując sobie łokcie i kolana,
twardo opierał stopy na pionowej powierzchni. Wdrapał się szybko i w momencie, w którym miał przygotować sobie drogę do zejścia, został
zauważony. Zaklął w myślach. Jeden ze strażników krzyczał coś i biegł w jego stronę. Nie było
czasu na mocowanie haka. Chłopak usłyszał świst, zaraz przy swoim prawym uchu. To
strzała przeleciała mu tuż nad barkiem. Nie czekając na następną, chwycił się
muru i opuścił swoje ciało w dół, po stronie miasteczka. Kiedy skoczył, ledwo
udało mu się złapać równowagę i usłyszał chrzęst w lewej kostce, jednak zignorował to i zaczął biec, byle by
tylko zagłębić się w labirynt uliczek Khanslar. Do pojedynczego strażnika
dołączyli kolejni, ich głosy i nawoływania nakładały się na siebie, już schodzili z muru, już podążali
śladem intruza.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Cassmere biegł, wciąż nieco zgarbiony,
próbując odnaleźć się pośród szeregów domów. Za sobą słyszał tupot stóp,
przynajmniej paru osób. Wciągał powietrze nosem, wypuszczał ustami. Przebiegł
przez skraj głównego placu, który teraz był pogrążony w ciszy i świecił
pustkami, i minął parę drewnianych chatek. Skręcił ostro w bok w wąską uliczkę,
za sobą dalej słyszał strażników. Zgubić ich, nie znając dokładnego planu
miasteczka, było trudnym zadaniem. Znowu zrobił ostry skręt i naprzeciwko,
parenaście metrów dalej, ujrzał kolejnych strażników z pochodniami
odznaczającymi się ciepłym blaskiem w ciemności.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Lin pływała brzuchem do góry po ciemnej
wodzie rozciągającej się w nieskończoność w każdą stronę, po horyzont. Przed oczami przelatywały jej skrawki wydarzeń,
obrazy z jej własnego życia. Pędziły tak szybko, jeden po drugim, że nie
potrafiła ich rozróżnić. Usłyszała głos, odległy i rozmyty. Był naglący i
wzbudził jej ciekawość, co spowodowało, że jej ciało zaczęło się unosić w górę.
Ciemne odmęty wody zaczęły się rozpływać w ciemności. I znowu głos. Wydawał się
znajomy. Lin zmusiła się, aby lekko podnieść powieki, lecz widziała jedynie
gęstą czerń.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Lin, czy ty
mnie w ogóle słyszysz? - Głos nabrał wyraźnej formy, rozpoznała go. <i>To</i> <i>Cass.
Cass mi się śni. Co za miły sen…</i></div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Lin, obudź się
wreszcie!</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Otworzyła
szeroko oczy i wbiła wzrok w ciemność, uniosła głowę. Za kratami, w lewej celi,
zobaczyła ludzką sylwetkę. To był Cass, tyle że bardzo rozczochrany i z obitą
twarzą. Lin momentalnie zerwała się z łóżka i przylgnęła do krat myśląc nad
tym, co właściwie powinna powiedzieć. <i>Nie
ma co mówić. Powinnam płakać. Przegraliśmy.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Nic nie mów.
Przepraszam, przeze mnie ty i Sammueal przegraliście… Jestem taka głupia…</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Wyglądało na to,
że Cass chciał zaprzeczyć, ale nie zrobił tego, spojrzał z lekkim niepokojem na Brzuchacza, który siedział teraz rozwalony na swoim krześle.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Przepraszam,
Cass… - wzrok dziewczyny przyzwyczaił się do ciemności i lepiej dostrzegła
sińce na twarzy przyjaciela – Co oni…? Bili cię?</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Ta, małe
przesłuchanie – szeptał blondyn – To nic takiego. Gorzej będzie, jeśli złapią
mnie drugi raz.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Drugi raz? Co
masz na myśli?</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Ej, macie być
cicho! Przecież słyszę, że gadacie – huknął Brzuchacz waląc pięścią w stolik–
Pogaduszki zostawcie sobie na kiedy indziej, dobra? – był wyraźnie zmęczony i
nie w sosie.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Lin dalej ze zdziwieniem wyczekiwała
odpowiedzi od Cassa, ale ten odsunął się od krati usiadł na
swoim posłaniu. Założył sobie nogę na nogę i bardzo dyskretnym ruchem sięgnął do swojego prawego buta. Z malutkiej dziurki w podeszwie wyciągnął jakiś
drobiazg.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Czy mógłbym
dostać tylko trochę wody? – poprosił uniżenie.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Mógłbyś –
strażnik przeczesał palcami gęstą brodę i chwycił do ręki swój kubek stojący na stoliku – Ale umowa jest taka, że jak się napijesz, to kładziecie się i
jesteście cicho – wstał i ruszył w stronę celi Cassa – Powinienem teraz spać sobie we własnym łóżku –
burknął do siebie pod nosem.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Chłopak również wstał i podszedł do
krat, po których drugiej stronie stał Brzuchacz wyciągając do niego swoją
pomarszczoną, owłosioną rękę z kubkiem. Cass też sięgnął dłonią, ale nie po to,
aby odebrać wodę. Wbił swój mały, tajemniczy drobiazg w najdalszy punkt ciała
strażnika, który mógł dosięgnąć, a było nim przedramię. Brzuchacz głośno zaklął
i wyjął ze swojej ręki centymetrowy kolec. Krew zaczęła kapać na podłogę. Lin patrzyła
na wszystko siedząc nieruchomo na sianie, ledwo nadążała za tempem wydarzeń,
była zaskoczona i jeszcze nie do końca rozbudzona.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Ty mały gnoju
– wyrzucił z siebie Brzuchacz i w pośpiechu zaczął otwierać zamek celi. <br />
W tym samym czasie Cass oderwał ze swojej peleryny podłużny kawałek materiału i
wystawił go za kraty, tak daleko jak mógł. Potem zamknął oczy i zesztywniał,
żaden mięsień mu nie drgnął. Ustabilizował oddech, a na jego czoło wystąpiły
krople potu. Materiał zaczął owijać się na wysokości kostek strażnika, który
był zbyt zajęty otwieraniem zamka, aby to zauważyć. Po chwili drzwi stanęły
otworem i dopiero wtedy Brzuchacz spojrzał w dół. Tę właśnie sekundę
wykorzystał Cass, rzucił się na mężczyznę, jedną dłonią złapał skrawek materiału
i ciągnął w tył, drugą objął nogi strażnika. Ten zdążył jedynie wydać z siebie
jęk i złapać chłopaka za czuprynę. Przewrócił się, głowa głucho łupnęła o posadzkę.
Brzuchacz leżał bez ruchu, w dłoni została mu kępka blond włosów.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Lin z podziwem spojrzała na swojego
przyjaciela, wstała i oparła ręce o kraty.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Uff –
westchnął ciężko Cass drapiąc się po głowie – mamy szczęście, wszystko poszło
tak, jak to zaplanowałem.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Zaplanowałeś?
To znaczy, że specjalnie dałeś się złapać?!</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Pewnie!</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Jesteś szalony
– zaśmiała się Lin – Nie wierzę, że to się udało.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- To uwierz –
Cass podszedł do drzwi jej celi i zaczął szarpać się z zamkiem. Trwało to
chwilę, aż się poddał. – Wiesz co, Lin, możesz lepiej zostań tutaj, będziesz
bezpieczniejsza, bo w trakcie walki nikt już nie dba o więźniów zamkniętych w celi – schylił
się, wyjął duży nóż zza pasa Brzuchacza i podał go Lin przez kraty – W razie
czego, nie wahaj się żeby go użyć. Najlepiej celuj pod żebra, w brzuch, w
szyję, okey?</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Zostawiasz
mnie? – Lin z niedowierzaniem wzięła nóż do ręki.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Wrócę tak
szybko jak będę mógł, spokojnie. Sammuel czeka już ze swoimi ludźmi pod bramą
Khanslar. Zaraz się zacznie… jestem tam teraz potrzebny. Wrócę po ciebie –
uśmiechnął się do niej i, gdyby mógł, pewnie by ją jeszcze lekko szturchnął albo zmierzwił jej
włosy. Zawahał się przez sekundę, a potem wybiegł z pomieszczenia, zostawiając
za sobą przymknięte drzwi. Lin została sama, nie licząc nieprzytomnego
Brzuchacza. <i>Co, jeśli zaraz się ocknie?
Co niby mam wtedy zrobić? Cass, ty wariacie… oboje jesteśmy głupi.</i> Uklękła
i przełożyła obie dłonie przez kraty sięgając zamka. Usłyszała parę jęków i
łomotów dobiegających z korytarza. <i>Cass
oczyszcza sobie drogę ze strażników.</i> Lekko uśmiechnęła się w duchu, a po
tym całą swoją uwagę skupiła na zamku. Grzebiąc w nim palcami, zamknęła oczy i
odetchnęła głęboko, wolno. Przez parę pierwszych minut szarpała się na oślep,
jak dziecko z zabawką dla dorosłych. Zaczęła się denerwować, zacisnęła mocno
zęby, ściągnęła wargi. Jej palce natrafiły na małą, metalową wypustkę.
Próbowała ją przesunąć i odnaleźć jakiś sens, jakiś schemat w swoich ruchach.
Zamek celi okazał się być swojego rodzaju układanką, albo raczej labiryntem.
Lin powoli zaczynała go rozgryzać, a przynajmniej tak jej się wydawało. Metodą
prób i błędów prowadziła wypustkę, aż w końcu usłyszała cichy zgrzyt. Och, cóż
to był za przyjemny dźwięk. Ognistowłosa otworzyła oczy i pchnęła drzwi. Stanęły
otworem. <i>Ile czasu na to zmarnowałam?</i>
Spojrzała na nieruchomego strażnika. Ścisnęła mocno nóż i wyszła. Ominęła
Brzuchacza i zapuściła żurawia, aby zobaczyć wąski, ciemny korytarz. <i>Pusto. </i>Wybiegła i po chwili marszu zauważyła strażnika z łukiem na
plecach. Leżał na posadzce, a jego szyja była skręcona pod nienaturalnym kątem.
<i>Cass to zrobił?</i> Lin szybko otrząsnęła
się z tej myśli i opanowując niepokój pobiegła dalej. Nie zwolniła na zakręcie
i czołowo zderzyła się z kimś.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Heh, widzę, że
to twoje wpadanie na mnie, to już jakiś nawyk – to był Bran.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Zaskoczona Lin
cofnęła się o krok mocno ściskając w dłoni nóż. Nie mogła uwierzyć własnym
oczom. Bran był ostatnią osobą, jakiej się spodziewała. Wyglądał dokładnie tak,
jak wtedy, kiedy widziała go po raz ostatni. Patrzyła z konsternacją prosto w
jego szaro-niebieskie oczy.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Słuchaj,
biorąc pod uwagę całą tą sytuację, pomyślałem tylko, że mógłbym teraz jakoś
pomóc – zaczął się tłumaczyć – Bo widzisz, zrobiłem to, co zrobiłem, bo dwa
lata temu zostałem wyrzucony z tego miasteczka. Zabrali mi wszystko co miałem i
byłem zmuszony, żeby…</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Przestań –
warknęła Lin – Nie chcę tego słuchać. Nie chcę cię nawet widzieć – ściskała
rękojeść noża tak mocno, że aż czuła ból w palcach – Nie ma wytłumaczenia na to,
co zrobiłeś. Jesteś zwykłym tchórzem.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Bran patrzył na nią, trochę ze
zmieszaniem, trochę ze smutkiem, co wyjątkowo nie współgrało z jego zwyczajnym
wyglądem silnego, twardego mężczyzny.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Powiedz mi
tylko jedno... Dlaczego byłeś dla mnie taki dobry, kiedy szliśmy do Khanslar?
Chciałeś zdobyć moje pełne zaufanie, czy po prostu próbowałeś uciszyć wyrzuty
sumienia? – Lin wypluwała z siebie te słowa jak truciznę. Nie była w stanie
zrobić Branowi krzywdy przy pomocy noża, ale jej nienawiść nie zelżała od
czasu, kiedy tamten ją zdradził.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Chwila
wibrującej emocjami ciszy, jaka nastała po tym pytaniu, została szybko przerwana
przez ognistowłosą.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
<i>Tchórz.<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Nieważne, nie
chcę cię więcej oglądać, ani teraz, ani nigdy – po tych słowach kopnęła Brana
kolanem w krok. Brana zabolało tak, że zgięty w pół osunął się na kolana. <i>I dobrze.</i> Chciała mu jedynie jasno dać
do zrozumienia, żeby za nią nie szedł. <i>Kopnięcie
w piszczel mogłoby być niewystarczające</i>. Lin szybkim krokiem poszła dalej,
przez wąski, prawie całkowicie pozbawiony okien, kamienny korytarz, zostawiając
za sobą skulonego na posadzce Brana. <br />
Nie oglądała się za siebie i choć nie poczuła żadnej szczególnej satysfakcji po
tym, co zrobiła, to nie czuła też żalu ani współczucia. <i>Zasłużył na to.<o:p></o:p></i></div>
Nox Nekorihttp://www.blogger.com/profile/09255242372861504375noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7865442764834110524.post-65039196665605206062013-03-17T13:13:00.002-07:002013-03-22T13:01:55.625-07:00Rozdział 11: Po drugiej stronie muru<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
<span style="font-size: 13.5pt;"> </span>Miejscem, do którego strażnicy przyprowadzili Lin, była
duża sala z małą wnęką i trzema celami oddzielonymi od siebie i reszty
pomieszczenia mocnymi drewniano-stalowymi kratami.<span class="apple-converted-space"> </span><i>Trudno to nazwać więzieniem.</i><span class="apple-converted-space"> </span>We wnęce było jedyne okno, a pod nim
stał stolik i krzesło, na którym siedział naburmuszony mężczyzna w średnim wieku z
krzaczastą brodą; on i jego niemały brzuch.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
Lin została wepchnięta i
zamknięta w środkowej celi wypełnionej słomą walającą się po podłodze. Pod
kamienną ścianą stało coś, co można by nazwać łóżkiem, choć w rzeczywistości
była to wielka sterta szmat powleczona poszewką. W kącie stało puste wiadro, a
obok niego niziutki taborecik. Dziewczyna usiadła na nim zrezygnowana i
patrzyła na strażników odchodzących razem z jej torbą. Został jedynie brzuchaty
mężczyzna we wnęce, zapatrzony na dachy domów za oknem. Ręce trzymał na swoim
pasie, do którego miał przypiętą pochwę <br />
z pokaźnych rozmiarów nożem.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
Ognistowłosa czuła, jak ściska
jej się żołądek. Ze stresu.<span class="apple-converted-space"> </span><i>Co
ze mną zrobią? Będzie egzekucja?<span class="apple-converted-space"> </span></i>Przełknęła
ślinę.<span class="apple-converted-space"> </span><i>Czy będą mnie tu
trzymać do końca życia?<span class="apple-converted-space"> </span></i>Westchnęła
głośno.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
- Kogo my tu mamy? - usłyszała niski, ochrypły głos.
Dostrzegła postać w celi po prawej stronie. Był to mężczyzna nie dużo starszy
od niej, jednak jego chuda, trójkątna twarz wyglądała na zmęczoną, tak, jakby
miał co najmniej pięćdziesiąt lat. Wyglądał mizernie, był rozczochrany, brudny
i miał podbite lewe oko.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
- Musiałaś nieźle zajść Normowi za skórę, skoro cię tu
zamknął. Witaj w klubie. Mów mi Ax - mężczyzna wystawił rękę przez kraty -
Poczęstowałbym cię ciastem z owocami, gdybym miał.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
Lin uśmiechnęła się lekko, ale nie podała mu ręki.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
- Cześć.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
- Powiedz mi, mała, co przeskrobałaś?<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
Dziewczyna zerknęła z niepokojem na strażnika.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
- Och, nim się nie przejmuj, jest przygłuchawy. Możesz mi
wszystko powiedzieć.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
- Nic nie zrobiłam, zamknęli mnie przez pomyłkę. Na pewno
niedługo to zrozumieją i mnie wypuszczą.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
- Ta, jasne - Ax cofnął dłoń i usiadł pod ścianą - Życzę ci,
żeby to była prawda. Ale, wiesz, Norm takich pomyłek nie robi. Nie łatwo go
zwieść.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
- A ty za co tu siedzisz?<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
- Interesy - odparł mężczyzna patrząc gdzieś w pustkę - Nie
wszystko w życiu wychodzi tak, jakbyśmy chcieli.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
<i>Mnie tego mówić nie musisz.</i><o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
- Rozgość się, bo pewnie trochę tu pomieszkasz. Mnie
trzymają już parenaście dni - Ax zaśmiał się - I może w końcu mnie stąd
wypuszczą?! - wrzasnął w stronę strażnika. Tamten, wyrwany z zadumania,
odwrócił się i wstał.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
- Chcesz wyjść? Dziś jest twój szczęśliwy dzień, masz dobre
wyczucie czasu - odparł zbliżając się do drzwi celi - Twoja sprawa jest
zakończona i się pożegnamy.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
- Świetnie - na twarzy Axa pojawił się szelmowski uśmiech -
Stęskniłem się za mamusią.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
Strażnik zignorował go i
gwizdnął, a po chwili do sali weszło dwóch młodziaków uzbrojonych w łuki. Kiedy
jeden z nich otwierał skomplikowane zamknięcie drzwi, Ax przysunął się do krat
dzielących cele i rzucił do Lin:<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
- Jak cię wypuszczą, to może się jeszcze spotkamy. O ile
cię wypuszczą. Pozdrowię od ciebie Norma - mrugnął zalotnie do ognistowłosej na
pożegnanie, po czym został wyprowadzony z pomieszczenia. Została tam tylko Lin z "<i>Brzuchaczem</i>". Cisza
zdawała się odbijać od zimnych, kamiennych ścian. Przerwał ją odgłos ciężkich
kroków strażnika, który wrócił na swoje krzesło przy stoliku. Usiadł dokładnie tak jak przedtem i znowu utkwił
wzrok<br />
w widoku za oknem i powoli zniżającym się słońcu.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
Linette była zajęta
swoimi myślami. Siedziała na stołeczku i obgryzała paznokcie. Jeszcze nigdy tak
bardzo się nie bała. Jej spokojne, melancholijne życie w Zielisku zdawało się być
odległe o tysiące lat.<span class="apple-converted-space"><i> </i></span><i>Ale
się wpakowałam... Ktoś mi powinien pogratulować. Zaryzykować wszystko i
wszystko przegrać. Myślałam, że spotkanie Brana, to, że mnie uratował i tu
doprowadził, było szczęściem. Że miałam po prostu wielkie szczęście, że przeznaczenie
tak chciało. Co mogę teraz zrobić? Nie mam właściwie nic. Ani nikogo. Jaka jest
szansa, że Cass <br />
z Sammuelem zaatakują szybko miasteczko, zdobędą je i mnie uwolnią? A jeśli im
się nie uda? Cassa mogą zabić, a mnie...</i><o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
Strażnik siedział przy stoliku
i wertował jakąś książkę. Lin zebrała się na odwagę, aby głośno powiedzieć:<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
- Hej, przepraszam, muszę wyjść za potrzebą.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
Brzuchacz powoli odwrócił wzrok od lektury i spojrzał na
dziewczynę spode łba.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
- Masz wiadro.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
- Wolałabym... normalnie... proszę, bardzo proszę.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
Tamten westchnął ciężko i
podszedł. Kiedy już odblokował kombinację zamka, składającego się z jakichś
podejrzanych wtyczek i sznurków, stanął w otwartych drzwiach.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
- Chodź - rzekł ze znużeniem.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
<i>Nie musisz dwa razy powtarzać</i>. Lin rzuciła się susem na siano i prześlizgnęła się między
nogami strażnika. Poszło dosyć gładko, choć obiła sobie żebra i kolana. Miała
sekundę aby wstać i zacząć uciekać. Od drzwi dzieliło ją parę metrów.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
Brzuchacz niestety okazał
się być znacznie szybszy, niż na to wyglądał. Kiedy Lin wstawała, zdążył się
odwrócić i złapał ją za włosy, co skutecznie ją unieruchomiło.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
- Nie rób tego więcej - zagroził i drugą ręką wskazał jej
celę. Ona, oddychając ciężko, zerknęła na nóż strażnika. Mogła próbować po niego
sięgnąć, ale uścisk dłoni na jej włosach był zbyt silny. Poddała się.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
- Przepraszam... naprawdę muszę iść za potrzebą -
powiedziała błagalnym tonem - Już nie będę robić więcej takich numerów.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
Strażnik zastanowił się chwilę, po czym gwizdnął i -
całkiem tak jak poprzednim razem - do pomieszczenia weszło dwóch młodzików, którzy odprowadzili Lin do wychodka.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
Szary dym odznaczał się
na czarnym, bezgwiezdnym niebie. Jego kłęby rozciągały się i wiły w powietrzu niczym stado jadowitych węży. W około było słychać agonalne
wrzaski mnóstwa ludzi, krzyki dzieci, kobiet i mężczyzn, nawoływania i jęki.
Ogień trawił mieszkanie Rozalii. Pożerał wszystkie bibeloty, wszystkie
pamiątki, półki, futrzany fotel, stolik, łóżko. Wszystko płonęło, iskry padały
kaskadami na podłogę, a gęsty dym kłębił się pod sufitem szukając drogi
ucieczki.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; text-align: justify;">
Lin obudziła się. Leżała
na łóżku, a pierwszą rzeczą, którą zobaczyła, był sufit z gładkiego kamienia.
Od razu przypomniała sobie wszystko i oddzieliła rzeczywistość od świata snu,
jednak to, co jej się przyśniło, nie dawało jej spokoju.<span class="apple-converted-space"> </span><i>To może się zdarzyć. To się zdarzy.
Tak wygląda wojna.<span class="apple-converted-space"> </span></i>Czuła się
w pewnym stopniu za to odpowiedzialna, nie chciała, aby jej sen się sprawdził.
Myśląc o tym, przewracała się z boku na bok nie mogąc zasnąć. Właściwie to bała
się znowu zamknąć oczy. Przez okno we wnęce mogła z daleka patrzeć na skrawek
ciemnego nieba usianego gwiazdami, a to lekko ją uspokajało. Cały świat spał,
panowały cisza i spokój. Poza tym Linette miała świadomość, że pod tym samym
niebem śpi w tej chwili Cass.<br />
<i>I na pewno nie jest aż tak daleko. Muszą być już gdzieś w pobliżu.</i><span class="apple-converted-space"> </span>Udało jej się powtórnie zapaść w sen
dopiero przed świtem. Rankiem przyszedł Brzuchacz i podał jej przez kraty
bułkę, dwa owoce i kubek wody.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Dzień mijał
bardzo powoli, strażnik zajęty był książką, a Lin, kiedy obgryzła już całkiem
obgryzła swoje paznokcie, zaczęła rozglądać się uważnie po pomieszczeniu
przebiegając wzrokiem po pajęczynach pod sufitem, rysach na podłodze i
skomplikowanym zamku otwierającym drzwi celi. <i>Jak oni go otwierają?<o:p></o:p></i></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Godziny
płynęły leniwie, aż do czasu, kiedy przed drewniane drzwi wkroczył jeden <o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
z młodzików i wytłumaczył coś Brzuchaczowi na ucho. Tamten
pokiwał głową i po chwili otworzył celę Lin. Ta, zestresowana i zesztywniała, została poprowadzona przez
trzech uzbrojonych strażników korytarzem, po schodach w górę, aż do małego
tarasu, z którego weszli na mur. Miał on niecały metr szerokości i nie był
niczym zabezpieczony. Wprawdzie Lin nie miała lęku wysokości, aczkolwiek bardzo
uważała, jak stawia stopy. Po prawej stronie w dole widziała trawę i, dalej,
las, a po lewej uliczki i domy Khanslar.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
<i>Czyli jednak egzekucja.</i> Przełknęła
ślinę. <i>Zrzucą mnie z muru, żebym się
połamała? Czy najpierw przestrzelą mi głowę? </i>Strażnicy mieli łuki i noże
przy pasach. Lin dyskretnie spojrzała za siebie. Dostrzegła, że dołączył do
nich Norm, a za nim kolejny strażnik. <i>Nie
podoba mi się mina Norma. Chyba jednak mnie zabiją…</i> Ta myśl jeszcze do niej
nie dotarła. Do głowy przyszedł jej natomiast pomysł, aby zrzucić z muru
strażnika idącego przed nią i spróbować ucieczki, ale nie miało to większego
sensu, ponieważ w parę sekund została by zapewne postrzelona strzałą wysłaną
przed jednego z trzech pozostałych strażników.<o:p></o:p></div>
<div style="margin-bottom: .0001pt; margin: 0cm; tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Szli parę
minut po murze, aż w końcu zatrzymali się, zwróceni twarzami w stronę lasu. Lin
z początku nie uwierzyła w to, co zobaczyła. Kawałek dalej, na trawie, stał
Cassmere, ramię w ramię z jakimś starszym, wystrojonym, siwiejącym mężczyzną. <i>Cass! Cass i Samuel. Cass? To naprawdę on… O
co tu właściwie chodzi?</i> Nie widziała dokładnie twarzy przyjaciela, jednak
dostrzegła, że wygląda na zmartwionego. Stał tam z mieczem w dłoni i błądził
wzrokiem między nią a Normem. Nie było obok nikogo innego, co znaczyło, że
pewnie Cass nałożył na nich jakąś barierę ochronną przed ewentualnymi strzałami. <i>Czy takie coś w ogóle istnieje? </i>Trwała
chwila ciszy, a wokół czuło się napięcie wibrujące w powietrzu. <i>Chciałabym Cię przeprosić za moją głupotę.
Wiem, jestem strasznie głupia! Chciałam pomóc, a wszystko zepsułam. Jestem
bezużyteczna, zawiodłeś się na mnie. Cass, przepraszam…</i> Chciała to
wykrzyczeć, ale się nie odważyła. Jeden ze strażników trzymał swój nóż tuż przy
szyi Lin, gotowy pchnąć, jeżeli coś poszło by niezgodnie z planem.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal">
- Cóż, sądząc po waszych minach, zostałem dobrze
poinformowany – powiedział Norm </div>
<div class="MsoNormal">
z rozwagą dobierając słowa – Dziewczynie nic się nie stanie,
pod warunkiem, że odejdziecie spod bram mojego miasta. Przypominam wam też, że
jest to spotkanie pokojowe i mam nadzieję, że nie zrobicie nic pochopnego.</div>
<div class="MsoNormal">
- Więc ona jest twoją kartą przetargową – odpowiedział
poważnym głosem Sammuel – Liczysz na to, że jedna dziewczyna może powstrzymać
wojnę?</div>
<div class="MsoNormal">
Norm wzruszył ramionami z uśmiechem.</div>
<div class="MsoNormal">
- Decyzja należy do was, nie liczcie na to, że oddam wam ją
i całe Khanslar.</div>
<div class="MsoNormal">
Lin wpatrywała się w Cassa z nadzieją i skruchą.</div>
<div class="MsoNormal">
- W takim razie pozwól nam teraz odejść i przemyśleć twoją…
propozycję. I nie rób jej krzywdy! – rzekł stanowczo Cassmere, a Sammuel
spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami. Szepnął mu coś na ucho.</div>
<div class="MsoNormal">
- W takim razie idźcie – w głosie Norma było słychać nutę
złości.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Ognistowłosa patrzyła ze
smutkiem, jak jej przyjaciel odchodzi ze swoim towarzyszem w stronę lasu. Ich ciemnobrązowe
peleryny lekko powiewały na wietrze.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
- Cass, przepraszam! – zdążyła
krzyknąć, a strażnik popchnął ją do przodu, aby wracała <br />
po murze na taras. Została odprowadzona do swojej celi i, naturalnie, zamknięta
w niej. Wśród słabego zapachu siana i odgłosów życia mieszkańców miasteczka,
dobiegających przez okno we wnęce, czuła się obco. <i>Przeze mnie Norm ma przewagę. Cass i Sammuel na pewno mieli jakiś plan,
a ja go zniszczyłam. Gdyby Bran mnie nie zdradził, wszystko byłoby tak, jak
miało być. Mam nadzieję, że Cass mnie słyszał…<o:p></o:p></i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Cassmere chodził wolno po namiocie, zrobionym
ze skór rozwieszonych między gałęziami. Na ściętym, niskim pniu drzewka,
służącym jako taboret, siedział Norm i wpatrywał się w mapę okolic Khanslar,
rozłożoną na prowizorycznym, składanym stoliczku. Jego jasne, szare oczy
próbowały znaleźć tam jakąś podpowiedź.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Nasza pozycja
jest teraz bardzo nie pewna – rzekł rzeczowym tonem – Zakładam, że nie chcesz
poświęcić swojej przyjaciółki, ale powinieneś to jeszcze…</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Mam plan –
przerwał mu Cass i stanął naprzeciw stolika z dłońmi splecionymi za plecami –
Przykro mi, ale nie mogę pozwolić, że Norm zabił Linette. To w ogóle nie
wchodzi w grę. Ale mam całkiem niezły plan.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Dobrze więc,
zamieniam się w słuch.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Cassmere przedstawił swój pomysł
uwzględniając każdy szczegół, a kiedy skończył, czekał cierpliwie na reakcję
Sammuela.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Ryzyko jest za
duże, nie mogę ci na to pozwolić – usłyszał odpowiedź. Spodziewał się jej, ale
nie było to coś, co mogłoby go powstrzymać.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Uda się. Jako
że mam u ciebie dług, proszę cię, abyś mając go na uwadze, pozwolił mi spróbować.
Ostatecznie możemy wyjść na tym nawet lepiej niż na naszym poprzednim planie –
uśmiechnął się Cass. Starał się myśleć racjonalnie, choć świadomość tego, że
Norm trzyma w łapskach jego przyjaciółkę, napawała go wstrętem i złością. Martwił się o
Lin.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
Sammuel
westchnął ciężko.</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Chcę, abyś
dotarł na ślub cały i zdrowy. Co powiem Runie, jeśli coś ci się stanie?</div>
<div class="MsoNormal" style="tab-stops: 27.0pt; text-align: justify;">
- Przecież
jestem magiem, co czyni ze mnie świetną broń. O ile oni nie mają żadnego
lepszego maga w zanadrzu, a wiemy, że nie mają, to jesteśmy tą stroną, która ma
znaczne szanse na wygraną w tej walce. Kiedy skończymy, jeszcze mi przyznasz rację.</div>
Nox Nekorihttp://www.blogger.com/profile/09255242372861504375noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7865442764834110524.post-44044215783244012692013-03-09T01:29:00.000-08:002013-03-09T01:29:19.357-08:00Rozdział 10: Khanslar Stary, kamienny mur był wysoki na parę metrów. W wejściu do miasteczka była jednak pusta przestrzeń, wyglądało na to, że przygotowania do ataku i obrony nie są jeszcze ukończone. Lin dostrzegła rzemieślników mocujących w kamieniu uchwyty, na których z pewnością miały niedługo pojawić się potężne, drewniane wrota. Wejścia natomiast pilnowało dwóch strażników z mieczami przy pasach. Ubrani byli w grube, skórzane płaszcze do kolan. Poprosili, aby Lin pokazała im, co ma w swojej torbie. Następnie pozwolili jej wejść dalej, a jej oczom ukazał się duży, okrągły plac otoczony domami, które okalały z drugiej strony wąskie uliczki. Większość domów była kamienna, dwupiętrowa, ale gdzieniegdzie stały też mniejsze, drewniane chatki, wciśnięte z precyzją w każdy kawałek niezagospodarowanego miejsca.<br />
Na placu panował zgiełk, ludzie tłoczyli się przy stoiskach ze skórami, żywnością i ekstrawaganckimi ozdobami, takimi jak turkusowe, dziurkowane zasłony z frędzlami lub drewniane rzeźby przedstawiające przedziwne stworzenia z wybałuszonymi oczami. Lin rozglądała się wokoło w zachwycie, oglądając błyszczące pierścienie na stoisku z biżuterią i niecodzienne przedmioty wyłożone na stoisku zatytułowanym "Magia użycia domowego" - jak głosiła tabliczka zwisająca ze stołu. Wypatrzyła tam parę czerwiaków, identycznych jak te, które miał Bran.<br />
Na pierwszy rzut oka Khanslar nie było zbyt duże, ale okazało się być większe, gdy człowiek zagłębił się w wąskie uliczki biegnące w głąb miasteczka aż pod mur. Tam właśnie udała się ognistowłosa, kiedy już wystarczająco napatrzyła się na towary na placu. Starała się zapamiętać drogę i się nie zgubić, klucząc przejściami i napotykając pojedynczych ludzi, zmierzających w większości do własnych domów. Gdy tak szła, ze zdumieniem zauważyła naprzeciwko znajomą twarz.<br />
- Witaj, dziecino - odpowiedziała pulchna staruszka; podpierała się zdobioną laską z ciemnego drewna - Gdzie jest tamten mężczyzna? Twój ojciec? Brat?<br />
- Nie jest moją rodziną, spotkaliśmy się w lesie, ale Khanslar nie było jego celem - odpowiedziała grzecznie Lin.<br />
- Chętnie cię ugoszczę, o ile nigdzie się nie spieszysz.<br />
- Dziękuję, właściwie to nie mam się gdzie zatrzymać na tę chwilę...<br />
- Chodź.<br />
Staruszka poprowadziła ją do swojego mieszkania w kamiennym domu, zaraz obok muru. Było niezbyt duże, ale zagracone przedmiotami po brzegi. W każdym kącie stały rzeźby i półki uginające się pod ciężarem bibelotów - najpewniej kupionych na placu. Lin znalazła sobie miejsce na obitym futrem fotelu, podczas gdy staruszka usiadła na łóżku uderzając znacząco paznokciami w jego drewniane obramowanie.<br />
- Mów do mnie Rozalia, dobrze? - uśmiechnęła się, a jej pulchne policzki całkowicie zakryły na chwilę oczy.<br />
Lin kiwnęła głową i ciekawie zaczęła rozglądać się po mieszkaniu. Przypomniała sobie, że ma w torbie ubrania, w które powinna się przebrać. Jak dotąd nikt nie zwrócił szczególnej uwagi na jej podartą na plecach bluzkę, ale wchodząc do domu właściciela miasteczka, chciała wyglądać porządnie.<br />
- Mogłabym się przebrać? - spytała wyciągając zawartość swojej torby.<br />
Rozalia ukradkiem przebiegła wzrokiem po zabandażowanych rękach dziewczyny, po czym wstała.<br />
- Oczywiście. Pójdę zrobić coś do picia - wcisnęła się w niskie, wąskie drzwi i zniknęła w drugim pomieszczeniu. Lin szybko rozebrała się i narzuciła na siebie swoją lawendową sukienkę z bufkami. Aby zakryć bandaże, włożyła też luźną, granatową koszulę. Nie był to najlepszy zestaw, <i>ale to nie jest najważniejsze. Przynajmniej teraz wyglądam normalnie</i>. Resztę ubrań wrzuciła do torby.<br />
Starsza pani wróciła, niosąc na zaśniedziałej tacy dwa kubeczki z parującą herbatą i miseczkę wypełnioną małymi, różowymi kulkami. Lin nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziała. Wzięła ostrożnie jedną kuleczkę. Miała gładką fakturę i była niesamowicie miękka. Smakowała słodko, a w środku miała jagodowe nadzienie. Była to mała przekąska, ale bardzo sycąca. W czasie, gdy Lin piła herbatę i częstowała się różowymi kulkami, Rozalia opowiadała jej o zgromadzonych przez siebie przedmiotach. Z każdym łączyła się jakaś historia, jakieś wspomnienie starszej kobiety, która przez lata kolekcjonowała bibeloty upiększając nimi swoje zwyczajne, szare mieszkanie. Wydawała sie mówić o tym wszystkim bardziej do siebie, niż do swojego gościa, ale Lin starała się udawać zainteresowaną słuchaczkę. Cały czas jednak miała świadomość tego, że czas nieprzerwanie jej ucieka. Kiedy kubek był już pusty, wykorzystała chwilę zamyślenia staruszki, aby wstać, założyć na ramię swoją torbę i podziękować za gościnę. Nie chciała tłumaczyć, dokąd i po co idzie, więc szybko pożegnała się z zdezorientowaną Rozalią.<br />
- Bardzo dziękuję za wszystko! - krzyknęła jeszcze Lin, kierując się w stronę wyjścia, a w następnej chwili była już znowu w wąskiej uliczce.<br />
<br />
Może i nie było to dostatecznie grzeczne zachowanie, ale Lin miała teraz na głowie znacznie ważniejszą sprawę. Dzień powoli dobiegał końca, <i>nie mam czasu na pogawędki. Brzuch mam pełny, przebrałam się, to teraz zostaje mi jeszcze tylko jedno.</i><br />
Nie było trudno znaleźć dom właściciela miasteczka. Była to największa posiadłość w Khanslar, trzypiętrowa, zbudowana z dokładnie oszlifowanego, błękitnoszarego kamienia. Nie był to pałac, aczkolwiek rzucał się w oczy i odstawał od reszty budynków. Przy podwójnych, drewnianych wrotach, na stołeczku, siedział strażnik z mieczem w pochwie. Zaczytany był w papierach trzymanych w ręku, które wyglądały na jakiś list.<br />
Lin z gracją wyminęła owocowe drzewka rosnące w czymś, co miało być chyba skromnym ogródkiem, i zatrzymała się przy strażniku.<br />
- Dzień dobry, przyszłam, bo chciałabym pracować dla właściciela. Umiem zajmować się ogrodem, mogę myć naczynia albo podawać do stołu. Czy możesz mnie zaprowadzić...<br />
- Pracować, tak? - Strażnik oderwał się od listu i zmierzył Lin krytycznym wzrokiem od góry do dołu. Widocznie sprawiła na nim dobre wrażenie, bo wstał i otworzył wrota.<br />
- No to chodź za mną - powiedział z westchnieniem i wkroczył do środka. Lin przyklepała sobie włosy i ruszyła za nim. Serce biło jej szybko i ciężko, kiedy szła za mężczyzną czystym, pustym korytarzem. Wkroczyli do dużego pokoju z wnęką po lewej stronie, zasłoniętą częściowo przez długie, bordowe kotary zwisające z haków pod sufitem. W każdym z czterech kątów stało po jednym strażniku. Naprzeciw wnęki, pod oknem, stał duży stół, na którym poukładane były w stosach książki. Natomiast przy samym stole siedział, na zdobionych krześle, szczupły, nienajmłodszy już mężczyzna. Miał orli nos i parudniowy zarost, włosy ciemne i rzadkie. Wyglądał na zmartwionego. W momencie, w którym Lin weszła za strażnikiem do pomieszczenia, sięgał ręką po owoc z tacy wśród książek.<br />
- Panie Normie, ta dziewczyna chciałaby dla Pana pracować - powiedział chłopak, mrugnął ukradkiem do ognistowłosej i wyszedł, zostawiając ją na środku sali, stojącą na futrzanym dywanie, wśród parunastu pejzaży wiszących na ścianach i na widoku właściciela Khanslar, który spojrzał na nią bez widocznej radości wgryzając się w owoc. Przyjrzał się jej, i choć jego twarz nie zdradzała żadnych pozytywnych emocji, jego wzrok zatrzymał się chwilę dłużej na jej rudych włosach.<br />
- Bardzo chciałabym zacząć tutaj pracę - Lin skłoniła się.<br />
- Klęknij sobie - odparł Norm z ledwo dostrzegalnym figlarnym uśmieszkiem - Co umiesz robić i jak się nazywasz?<br />
Zaskoczona propozycją Lin posłuchała i uklękła na dywanie składając ręce na kolanach.<br />
- Mogę zmywać i czyścić naczynia, wiem, jak pracować w ogródku, mogę też podawać do stołu. Nazywam się Rozalia i pochodzę z małej...<br />
- To ona.<br />
Głos dobiegł gdzieś z tyłu, zza kurtyny.<br />
- Kłamie. Nie nazywa się Rozalia, tylko Linette.<br />
Ognistowłosa zamarła, miała wrażenie, jakby cały sufit zwalił się jej na głowę i pozbawił ją tchu. Została zdemaskowana. Nie musiała się nawet odwracać, aby sprawdzić, kto stoi w cieniu zasłon. Znała ten głos doskonale. Dreszcz przeszedł jej po plecach, klęczała dalej nieruchoma.<br />
- To właśnie ona jest szpiegiem - właściciel zdradzieckiego głosu wyszedł z ukrycia i zaczął powolnym krokiem zbliżać się do Norma. Minął Lin krocząc zaledwie dwa metry od niej. Nie musiała już odwracać głowy, by go zobaczyć. Przeszedł obok, ale nie obdarzył jej nawet przelotnym spojrzeniem.<br />
- Jest od Sammuela i ma chłopaka w jego posiłkach - ciągnął Bran.<br />
- Nie wiem o czym on mówi, to kłamstwa - wybuchła Lin, jednak jej głos niebezpiecznie drżał. Jej umiejętność kłamania została wystawiona na najcięższą z możliwych prób. Poczuła się osaczona i zdradzona tak jak jeszcze nigdy. W tej jednej chwili strach zmieszał się w niej z gniewem i niewypowiedzianą nienawiścią. <i>Dlaczego on to robi?!</i><br />
<i> </i>Norm zastanawiał się przez chwilę, spojrzał na dziewczynę, potem znowu na Brana.<br />
- Jesteś pewny?<br />
- Całkowicie pewny. Ręczę za to własną <b>głową</b> - odpowiedział tamten kłaniając się nisko.<br />
Lin, całkowicie już przestraszona, nie potrafiła opanować dreszczy. Głos uwiązł jej w gardle. <i>Wszystko skończone. Przegrałam.</i> Wbiła wzrok w obiekt swojej nienawiści. Dwóch strażników podeszło do niej z tyłu i, ciągnąc za ręce, postawili ją na nogi, trzymając wciąż w uścisku tak, aby nie mogła uciec.<br />
- Dobrze, dotrzymam obietnicy - Norm zwrócił się do Brana - Dostaniesz dom i parę kosztowności na początek. Teraz możesz odejść - Podrapał się w zamyśleniu po brodzie. Utkwił wzrok w jakimś martwym punkcie, a jego twarz stężała. <i>Uwierzył mu. Uwierzył temu zdrajcy.</i><br />
<i> </i>Bran ukłonił się jeszcze raz i, znowu mijając Lin, zmierzał do wyjścia. Dziewczyna wpatrywała się w niego z taką nienawiścią i uporem, jakby samym swoim wzrokiem chciała zadać mu ból. <i>Tchórz. Tchórz!</i> Nie spojrzał na nią ani razu. Tak, jakby wcale jej tam nie było. <i>TCHÓRZ! Boisz się spojrzeć mi w oczy?! </i>Zignorował ją<i>. </i>Wyszedł, zostawiając ją przestraszoną i rozdygotaną.<br />
- To jakieś kłamstwa, on kłamał... - wykrztusiła z siebie Lin, ale nie brzmiało to zbyt przekonująco. Norm puścił mimo uszu jej cichy protest, a strażnicy wyprowadzili ją z sali.Nox Nekorihttp://www.blogger.com/profile/09255242372861504375noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-7865442764834110524.post-72828935513007491882013-02-27T10:04:00.001-08:002013-03-03T07:27:23.867-08:00Rozdział 9: Cel Dzień zbliżał się ku końcowi, a przy świetle zachodzącego słońca Lin coś zauważyła. Wcześniej wszystko wyglądało dla niej tak samo, las był po prostu lasem i niczym więcej, każde drzewo - kopią innego. Jednak w miarę monotonnego marszu dziewczyna zaczęła dostrzegać więcej wokoło siebie. Zaczęła bardziej przyglądać się otaczającym ją krzewom, głazom i pniom, odróżniała je od siebie i w każdym dostrzegała coś wyjątkowego. A może po prostu było to efektem tego, że próbowała odegnać swoje myśli od tępego bólu pleców i rąk, który, choć znacznie łagodniejszy, dalej był odczuwalny. Nie narzekała jednak i dopiero po pytaniu Brana, odpowiedziała:<br />
- Dalej boli. Ale już mniej.<br />
- Mogę zmienić ci liście pod bandażami - zaproponował mężczyzna przystając.<br />
Lin pokręciła głową.<br />
- Nie trzeba, dzięki.<br />
Nie wspomniała też o tym, że bolą ją nogi od chodzenia, to nie było ważne.<br />
Na niebie, tak jak zawsze, wisiały dwa księżyce, piękne rogale oświetlające głęboki mrok lasu i wpuszczające lekkie, bladoniebieskie światło pomiędzy pnie drzew rozpraszając ich cienie. Miejsce odpoczynku było już gotowe. Kapa rozwieszona na gałęziach, a pod nią duży koc i ognisko obok. Ciepłe powietrze stało w miejscu, nie poruszył nim żaden wiatr. Lin i Bran jedli kolację złożoną ze, starego już, pieczywa posypanego przyprawą i posmarowanego musem owocowym, który należało szybko skonsumować, zanim całkiem się zepsuje. Posiłek dopełniła woda z bukłaka, którą Lin połykała wielkimi chaustami. Bran upewnił się, że ognisko jest zabezpieczone, po czym położył się na plecach podkładając złożone ręce pod głowę. Być może chciał popatrzeć na rozgwieżdżone niebo, ale widok zasłaniała mu wisząca płachta.<br />
Lin oparła się plecami o pień drzewa i poczuła falę bólu, która przebiegła od kości ogonowej po kark. Zadrżała. Bran, zauważywszy to, bez większego namysłu zdjął z siebie skórzaną kamizelkę i rzucił ją Lin.<br />
- Ah, to niepotrzebne. Bierz ją z powrotem - odparła zakłopotana.<br />
- Daj spokój, mi jest gorąco - odparł mężczyzna i wrócił do poprzedniej, leżącej pozycji.<br />
- Mi też, to tylko plecy... nie powinnam się opierać o drzewo - odrzuciła mu kamizelkę.<br />
Wzruszył ramionami, po czym niezdarnie złożył ubranie i wetknął sobie pod głowę. Lin położyła się obok niego na boku, twarzą w stronę drzewa i zamknęła oczy w oczekiwaniu na sen.<br />
<br />
Kolejny dzień zaczął się od suszonego mięsa i dalszego marszu. W Lin wstąpiły nowe siły, które nadeszły wraz ze świadomością, że cel wędrówki jest już bardzo blisko. Trzymała się teraz obok Brana, nie szli gęsiego, lecz ramię w ramię. (Choć wciąż to on prowadził.)<br />
- Cżesto spotykasz w lesie wilki? - spytała Lin rozpuszczając swoje skołtunione włosy.<br />
- Raczej rzadko, zazwyczaj boją się ludzi.<br />
- Mama opowiadała mi o wilkach, jak byłam mała. Inaczej je sobie wyobrażałam...<br />
- Kiedyś były ogromne i potężne. Teraz to zwyczajne, leśne zwierzaki.<br />
- Ewolucja zawiodła?<br />
- Świat się zmienia - Bran wzruszył ramionami - Nie wiem od czego to zależy, nie znam się na tym. Interesują mnie fakty. Były demony - nie ma demonów. Teraźniejszośc mi pasuje.<br />
Lin wydała z siebie pomruk oznaczający zrozumienie i zaczęła przeczesywać swoje włosy palcami. Od czasu kiedy opuściła Zielisko, nie widziała żadnych niezwykłych zwierząt. Jedynie ptaki, wilki i parę zajęcy w oddali. Bran miał rację, świat się zmieniał. Ludzie rozmnażali się i rozbudowywali swoje królestwo coraz dalej. Nie musieili już się lękać demonów czających się w lesie, i, nie mając godnych siebie przeciwników, w swej chciwości, zaczęli zwracać się przeciwko sobie. <i>Tak jak mówił Cass.</i><br />
- Chyba widzę szlak... - powiedział Bran i zwolnił. Przedarł się przez parę krzewów i stanął, ukryty za drzewem. Lin została za nim, również niewidoczna dla oczu ludzi będących na środku udeptanej drogi. Stał tam niewielki wóz zaprzęrzony przez sześcionogie osły. Kierowała nimi pulchna, starsza kobieta siedząca na obitym skórą siedzeniu wątpliwie odpowiadającemu jej wadze i rozmiarom. Kobieta ta była ubrana w purpurowy płaszcz, jej siwe włosy były misternie upiete klamrami na czubku głowy, a powieki miała z przesadą pomalowane na czerwono. Stała i słuchała żywo gestykulującego i krzyczącego na nią młodzieńca. Ten trzymał nóż i groźnie nim machał.<br />
- Ostatni raz mówię, złaź, babo, i oddaj mi swój bagaż!<br />
- Daj spokój, synku, daj mi przejechać, a zapomnę o sprawie - odpowiedziała ze spokojem kobieta, jej głos był jednak za cichy, aby przebić się przez wrzaski.<br />
- Jeszcze jedno słowo, a będę musiał użyć siły! - krzyknął chłopak zbliżając się do staruszki z nożem.<br />
Lin spojrzała z wyrzutem na Brana, który przyglądał się sytuacji tak, jakby oglądał walkę dwóch mrówek o ziarnko.<br />
- Co? - mruknął.<br />
- Nic nie zrobisz?<br />
- A co mam zrobić? To nie moja sprawa.<br />
- Mi pomogłeś - odparła twardo Lin nie odrywając wzroku od towarzysza.<br />
Bran przewrócił oczami i z ponurą, znudzoną wręcz miną, wyszedł zza krzaków. Skierował kroki ku młodzieńcowi z nożem, który zamarł i zbladł, dostrzegając dobrze zbudowanego, silnego mężczyznę idącego w jego kierunku.<br />
- Jak chcesz przeprowadzić udany napad, to musisz jeszcze dużo poćwiczyć - Bran z westchnieniem wyjął nóż z ręki chłopaka i spojrzał na niego wyczekująco. Tamten nie odpowiedział, tylko od razu uciekł w drugą stronę.<br />
Lin wyszła z kryjówki i grzecznie przywitała się ze staruszką.<br />
- Dziękuję za pomoc. Jeżeli wybieracie się do Khanslar, to chętnie bym was zabrała, ale sami widzicie, że nie mam tyle miejsca - rzekła kobieta wskazując ręką na piętrzące się na wózku torby.<br />
- Pójdziemy pieszo - odpowiedział Bran z wymuszonym uśmiechem i ustąpił jej miejsca, aby bez problemu mogła jechać dalej. Starsza pani pokiwała im pulchną dłonią na pożegnanie i ponagliła swoje osiołki. Po paru chwilach była już daleko, a jej oddalaniu się towarzyszył cichnący stukot drewnianych kół o drobne kamyki na drodze.<br />
- Jesteśmy już blisko, nie? - upewniła się Lin.<br />
- Tak.<br />
Resztę drogi spędzili w ciszy. Szli szlakiem nie spotykając nikogo więcej, nie licząc stada seledynowo niebieskich ptaszków gwiżdżacych wesoło. Kiedy słońce zaczęło się powoli zniżać, w oddali oczom Lin i Brana ukazał się wysoki, kamienny mur otaczający miasteczko. Zatrzymali się.<br />
- Lepiej tutaj się pożegnajmy - powiedział Bran zakładając ręce na piersi i uśmiechając się słabo.<br />
Ognistowłosa pokiwała głową i, po chwili ciszy, zmieszana wykrztusiła:<br />
- Nie wiem jak mam ci za wszystko podziękować.<br />
- Ee, to drobiazg!<br />
- Życz mi powodzenia - mruknęła przełykając ślinę.<br />
- Powodzenia - Bran objął ją szybko i delikatnie, tak, jakby był to jego obowiązek, z którym nie czuje się dostatecznie pewnie.<br />
Lin uśmiechnęła się do niego po raz ostatni i powędrowała w stronę muru, zostawiając swojego wybawcę za sobą. Nie oglądała się za siebie. Była zdecydowała, wiedziała, co musi zrobić, i że jest to jedyne, warte poświęcenia wyjście. Była jednak przerażona i zestresowana wszystkim tym, co ją spotkało i tym, co miało dopiero nadejść. Mimo to postanowiła nieuzewnętrzniać swoich obaw i zdeterminowana, z wysoko podniesionym czołem, wkroczyła do Khanslar.Nox Nekorihttp://www.blogger.com/profile/09255242372861504375noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7865442764834110524.post-12415404852179607572013-02-07T05:38:00.001-08:002013-02-07T05:50:45.718-08:00Rozdział 8: Z dala od domu- To tylko wilki - szeptał Bran - Nie uciekaj. Co by się nie działo, nie uciekaj. Bo jak zaczniesz, to wszystkie się na ciebie rzucą. Rozumiesz?<br />
Lin nerwowo pokiwała głową. Stała sztywno, czuła dziki puls w całym swoim ciele. Instynkt podpowiadał jej, aby brać nogi za pas, ale rozum radził, by posłuchać Brana, który ze sztyletem w dłoni kiwał się lekko na stopach mierząc wzrokiem zbliżające się wilki.<br />
- Weź ten patyk, ten co leży pod twoimi nogami. Wyjmij z mojej kieszeni czerwiaki i rozpal ogień.<br />
Wiatr szumiał lekko w koronach starych drzew, gdy Lin podniosła patyk długości swojej ręki i sięgnęła do kieszeni spodni Brana. Wyciągnęła z niej magiczne krzemienie - dwa czerwone kamyki o chropowatej strukturze. Uderzyła nimi o siebie tuż przy patyku, który trzymała między kolanami. Jego koniec zajął się ogniem. Jeden z wilków zawarczał z niezadowoleniem.<br />
Bran kiwnął porozumiewawczo głową i Lin rzuciła płonącą gałązkę przed siebie, w stronę zwierząt. Trawa, choć lekko wilgotna, zaczęła zajmować się ogniem, tworząc pewnego rodzaju barierę.<br />
- Jesteś pewny, że to bezpieczne?<br />
- Nie.<br />
<i>Cały las może spłonąć.</i><br />
- Nie przejmuj się, deszcz kiedyś w końcu będzie musiał spaść.<br />
Jeden z wilków, warcząc, przeskoczył przez powoli wzrastającą falę ognia. Kiedy znalazł się przy nogach Brana, ten w mgnieniu oka cofnął prawą nogę w tył, pochylił się nieznacznie i wbił swój sztylet w żuchwę wilka, trąc dłonią o jego wyszczerzone kły. Zwierzę zakrztusiło się własną krwią i po dwóch krokach w tył padło na płonącą trawę. Jego futro zaczęło palić się i dymić, wydzielając niezbyt przyjemny zapach.<br />
Lin obejrzała się za siebie, nie chciała, aby jakiś wilk skoczył na nią z tyłu. W tym czasie ogień rozprzestrzeniał się, pochłaniając kolejne kępy traw. Bran zaczął się wycofywać, dając znak Lin, aby zrobiła to samo. Obserwując wilki, stawiali ostrożne kroki do tyłu, w dół zbocza. <i>To był zły pomysł</i>. W momencie, kiedy Lin o tym pomyślała, zahaczyła stopą o jakiś kamień i zachwiała się. Upadła do tyłu koziołkując w dół pagórka. Przeturlała się parę metrów, boleśnie obijając sobie plecy, zdołała zatrzymać się wbijając palce w ziemię. Bran dogonił ją, podtrzymując swoją torbę, która podskakiwała mu na ramieniu w rytmie kroków.<br />
- Jesteś cała? - Pomógł jej wstać.<br />
Lin odgarnęła z twarzy rude kosmyki i pokiwała głową. Patrzyli teraz w górę, na płonące wzgórze. Ogień, sycząc, zaczął wspinać się mozolnie po jednym z drzew. Lin patrzyła na to ze smutkiem. Coś wskoczyło jej na plecy, wbijając ostre pazury w jej ramiona. Upadła i obróciła się szybko, zwalając z siebie wilka, który od razu wskoczył na nią ponownie. Gdy już miał zatopić w niej zęby, Bran z furią kopnął go w głowę swoim ciężkim butem. Zamroczone zwierzę przewróciło się na bok i, nim zdołało wstać, jego głowa była już przebita sztyletem.<br />
Ciemnoszare, długie futro wilka było poruszane przez wiatr. Lin patrzyła na nie z żałością. Przypomniało jej się, że matka opowiadała jej kiedyś, iż w dawnych czasach wilki były jednymi z najbardziej majestatycznych i inteligentnych zwierząt, szanowanych i cennych; były wielkie i potężne. <i>Ten nie jest jednym z tamtych.</i><br />
<i> </i>Czuła silny ból. Jej ubranie i skóra na plecach i rękach były przeorane przez długie, ostre pazury, z ran sączyła się krew. Łzy same cisnęły się do oczu.<br />
- Ej, do wesela się zagoi, nie rycz - szepnął Bran i po raz drugi pomógł jej wstać. Wspierała się na jego silnych rękach. Obróciła się tyłem, aby w blasku księżyca mógł ocenić stan obrażeń. Wyjął ze swojego wora jakąś szmatkę i nasączył ją wodą ze skórzanej butelki, a następnie przetarł nią rany. Lin oddychała powoli i głęboko, cała drżała.<br />
- Masz szczęście, ukradłem trochę bandaży.<br />
- Chwila... zgubiłam moją torbę - przypomniała sobie Lin, i, walcząc z bólem, podeszła do miejsca, w którym przedtem zatrzymała się po sturlaniu ze wzgórza. Znalazła swój bagaż i drżącymi rękami założyła go sobie na ramię. Bran patrzył na nią ze zdziwieniem.<br />
- Zanim zabandażuję ci rany, trzeba by je jakoś odkazić. Przynajmniej w wodzie.<br />
Zdawało się, że ogień w górze tracił na sile. Noc jednak jeszcze nie zdążyła się nawet porządnie zacząć, do świtu zostało sporo czasu. Linette była obolała i bardzo zmęczona. Bran przygotował jej posłanie paręnaście metrów dalej. Kiedy się na nim położyła, na brzuchu, przed zaśnięciem zdążyła jeszcze powiedzieć:<br />
- Zgubiłam twoje czerwiaki, wtedy, jak sturlałam się z górki. Przepraszam.<br />
- Trudno - odparł Bran - Nie martw się tym i śpij. Ja będę uważał na wilki.<br />
<br />
Tym, co obudziło Lin w rześki, ciepły poranek, był palący ból. Inny, niż w nocy. Ten sprawiał wrażenie siedzieć głębiej, pod skórą, palić żywym ogniem. Z trudem podniosła się i rozejrzała wokoło. Była przykryta kocem, leżała na mchu przy jakimś krzewie pokrytym pomarańczowymi kwiatkami, obok leżała jej torba, nigdzie jednak nie była Brana, ani nawet jego bagażu.<br />
Lin usiadła i zdała sobie sprawę, że jest na dodatek bardzo głodna. A drogi do Khanslar jakoś wcale nie ubywało. Powinni być w drodze, tymczasem robią za dużo przystanków. <i>Nie tak to miało wyglądać.</i><br />
- Ej, mam wodę! - Bran szedł w jej stronę z dwoma pełnymi bukłakami. Uśmiechnął się do Lin, a ona, z ulgą, odpowiedziała mu tym samym. Chwila dłużej, a zaczęłaby się martwić, że zostawił ją na pastwę losu.<br />
- Musisz się rozebrać, żebym mógł ci obmyć i zabandażować plecy. Bez nerwów, nie będę podglądał.<br />
Lin, ociągając się, stanęła tyłem i, z jękiem, zdjęła z siebie podziurawioną bluzkę. Czuła się niezręcznie, ale Bran załatwił sprawę szybko i sprawnie. Zajął się jej plecami i rękami, pod bandaże włożył też jakieś długie liście o przyjemnym, świeżym zapachu.<br />
- Nie jest źle, zagoi się raz-dwa - Bran poklepał dziewczynę po ramieniu.<br />
Spakowali się i ruszyli. Po drodze Lin jadła pieczywo, aby uspokoić burczenie w brzuchu.<br />
- Daleko jeszcze do Khanslar?<br />
- Przy dobrym wietrze jutro tam dojdziemy. A jak tam twój plan? Pani Szpieg?<br />
- Dobrze. Postaram się, żeby mnie zatrudnili w domu właściciela miasteczka - odpowiedziała ognistowłosa wgryzając się w suchą skórkę.<br />
Bran pokiwał głową z aprobatą.<br />
Szli niestrudzenie cały dzień. Lin myślała o swojej matce i Zielisku. Zdawały się minąć tygodnie, od kiedy opuściła swoją wioskę. Tęskniła za starym, spokojnym życiem. Nigdy nie była typem, którego ciągnęłoby w świat, ceniła sobie melancholię. <i>Chcę wrócić i wrócę, ale z Cassem. Wrócimy razem. Mama będzie wściekła za ten mój przekręt, ale wybaczy mi, jak zobaczy, że jestem cała i zdrowa. Cass zostanie w Zielisku, a Runa... </i>To nie było takie proste, jak mogłoby się wydawać. W tym momencie to Runa zdawała się być głównym problemem, największą przeszkodą. A najgorsze było to, że Lin nie mogła tej przeszkody usunąć sama. Mógł to zrobić tylko Cassmere. Gdyby zechciał. <i>A jeśli nie zechce?</i><br />
<i> </i>Zaczęli wspinać się na spore, piaszczyste wzgórze, po paru minutach byli na jego szczycie i mieli doskonały widok na teren. Wielkie połacie lasów. W oddali dało się dostrzec miejsce, gdzie zamiast drzew, z ziemi wyrastały domy. Było to ciągle bardzo daleko, ale w zasięgu wzroku, co było mimo wszystko pocieszające.<br />
- Masz swoje Khanslar - uśmiechnął się Bran.<br />
Lin spojrzała za siebie, wiatr targał jej rude włosy; ledwo trzymały się w koczku, który zrobiła parę dni temu. Miała cichutką nadzieję, że zdoła zobaczyć znajomą polanę, kamienne chaty. Niestety jednak nie dostrzegła Zieliska i to uświadomiło jej, że pierwszy raz w życiu tak się oddaliła od domu, i że nie ma już dla niej powrotu. Musi dokończyć to, co zaczęła.Nox Nekorihttp://www.blogger.com/profile/09255242372861504375noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7865442764834110524.post-61745629903863701952013-01-26T10:30:00.000-08:002013-01-26T10:30:52.164-08:00Rozdział 7: Pod gwiazdami Bran stwierdził, że w dalszym ciągu są za blisko kryjówki bliźniaków, więc trzeba się przenieść dalej. Po nieprzespanej nocy Lin ledwo mogła utrzymać się na nogach, ale dzielnie podążała za nowym towarzyszem. Aby zachować trzeźwość umysłu i nie zasnąć na stojąco, zastanawiała się nad tym, w jaki sposób może wykorzystać obecną sytuację na swoją korzyść. Bran zdawał się poruszać po lesie tak, jakby znał go doskonale, każdy zakręt, każde drzewo. <i>Musi się tak tułać bardzo długo.</i><br />
- Odprowadzę cię w okolice najbliższej wioski, tam będziesz musiała sama sobie poradzić.<br />
Lin kiwnęła głową.<br />
- Dziękuję.<br />
- Jak to się stało, że tamci cię złapali?<br />
- Oddzieliłam się od tych, z którymi podróżowałam.<br />
- Dlaczego?<br />
- Zaatakowało nas stado ptaków.<br />
Bran chrząknął na znak, że rozumie. Szedł parę kroków przed nią, ze sztyletem w dłoni, na wszelki wypadek - w pogotowiu. Był skupiony, ale jednocześnie pewny siebie, wiedział, dokąd idzie.<br />
- Mógłbyś mnie zaprowadzić do konkretnego miasteczka?<br />
- Jakiego?<br />
Lin zajęło chwilę przypomnienie sobie nazwy.<br />
- Khanslar - w jej głowie pojawił się pomysł. Szalony, ale jedyny, jaki w tej chwili miała. Jego głupota była uderzająca, ale <i>mogło się udać. Dla Cassa.</i><br />
- Czemu akurat tam? - Bran odwrócił się do niej i zmrużył oczy.<br />
- Bo tam właśnie miałam iść - odpowiedziała Lin ze zniecierpliwioną miną, jaką matka mogłaby zademonstrować dziecku nie mogącemu zrozumieć prostej rzeczy.<br />
- Mhm - mruknął Bran i założył ręce na piersi - Będę z tobą szczery i chcę tego samego od ciebie. Chyba ukrywasz coś przede mną, coś istotnego. Możliwe, że mówisz prawdę, ale mi się zdaje, że jesteś po prostu dobrym kłamcą.<br />
Dzielił ich jedynie metr. Lin nie odezwała się, póbowała nie zdradzić mu tego, że jest zaniepokojona, nie odwróciła jednak wzroku.<br />
- Czy nie zasłużyłem sobie na szczerość tym, że ci pomagam? - Bran podszedł krok bliżej.<br />
Nastała dłuższa chwila ciszy.<br />
- Dobrze. Powiem ci o co chodzi, jeżeli dasz mi słowo, że zaprowadzisz mnie do tego miasteczka.<br />
- Mi to pasuje - mężczyzna wyciągnął do niej dłoń, którą uścisnęła - Umowa to umowa.<br />
Czekał i uważnie obserwował Lin.<br />
- Między Khanslar, a innym miasteczkiem, jest konflikt, w którym uczestniczy ważna dla mnie osoba, chcę jej pomóc.<br />
- To twój chłopak?<br />
Lin nie odpowiedziała. Bran uśmiechnął się i ponownie założył ręce na piersi.<br />
- Nie ma się czego wstydzić. Jak chcesz mu pomóc?<br />
- Mogę być szpiegiem w Khanslar.<br />
- Odważna jesteś.<br />
- Raczej głupia.<br />
- To też - zaśmiał się Bran - Granica między odwagą i głupotą jest bardzo cienka, łatwo ją przeoczyć. Ale nie zamierzam się wtrącać...<br />
- To jak, idziemy? - Lin była już zniecierpliwiona, a pytania Brana przypomniały jej o tym, że Cass ma narzeczoną i wkrótce bierze ślub. Jednak w tej chwili wydawało jej się to czymś odległym, nierzeczywistym. Jak jakaś historia z całkowicie innego wymiaru. Ale Cass był prawdziwy. To dla niego opuściła Zielisko.<br />
- Tędy - zmienili kurs na południe.<br />
- Kiedy tam dojdziemy?<br />
- W tym tempie za dwa, może trzy dni.<br />
- Świetnie - westchnęła Lin.<i> Cass, nie śpieszcie się. Poczekajcie jeszcze trochę.</i><br />
<i><br /></i>
<i> </i>Minęło południe. Przed oczami Lin zaczęły tańczyć czarne plamki, było jej słabo, oczy same jej się zamykały. Podążała za Branem, który nie wydawał się być ani trochę zmęczony. Drzewa wokoło były stare i grube, porośnięte mchem, rosnące dość blisko siebie. Stąpając chwiejnie po runie leśnym, przez głowę rudowłosej nieskładnie wirowały różne myśli. <i>Czy dobrze zrobiłam? Może on wcale nie prowadzi mnie do miasteczka? A może on sam nie jest pewny, gdzie idziemy? Może Cass już dotarł do Sammuela? Może już nigdy więcej Cassa nie zobaczę? Może...? S</i>traciła równowagę i lecąc w bok, trafiła ciałem na drzewo. W momencie, gdy osuwała się na ziemię walcząc z sennością, Bran podbiegł do niej i ją podtrzymał.<br />
- Jak się czujesz?<br />
- Jak widać...<br />
- Dotąd nie miałem żadnych towarzyszy, zapomniałem, że nie wszyscy są przyzwyczajeni do długiego łażenia po lesie - Bran kucnął przy Lin. Uśmiechając się lekko obserwował ją chwilę, podczas gdy ona bezskutecznie próbowała się podnieść. Jej mięśnie odmawiały posłuszeństwa, więc w końcu się poddała, wzdychając ze zrezygnowaniem. Było jej już wszystko jedno, przestała nawet myśleć.<br />
- Dobra, czas na odpoczynek.<br />
Bran ostrożnie wziął ją na ręce i przeniósł kawałek dalej. Położył jej bezwiedne ciało na dywanie z mchu, a ona niemal natychmiast zamknęła oczy i odpłynęła w ciemność. Gdy się obudziła, zauważyła, że nad nią rozłożony został "namiot", a w dodatku ona sama przykryta jest kocem. Ze zdziwieniem rozejrzała się wokoło i zauważyła Brana. Siedział naprzeciwko opierając się plecami o drzewo, bawił się sztyletem.<br />
- Dziękuję - powiedziała zachrypniętym głosem Lin.<br />
- Nie ma sprawy. Lepiej ci teraz?<br />
- Dużo lepiej - dziewczyna zdjęła z siebie koc i złożyła go w kostkę. Spojrzała w górę i wywnioskowała, że jest już prawie wieczór; na niebie nie było żadnych chmur.<br />
- Nie musiałeś specjalnie dla mnie rozkładać tej płachty. Nie wygląda, jakby miało padać.<br />
- Ale ptaki bywają złośliwe - zaśmiał się Bran - Zresztą... chyba się już o tym przekonałaś - Wstał. - O ile ta historia, którą mi opowiedziałaś, jest prawdziwa.<br />
Lin zignorowała tą ostatnią uwagę i pomogła mu zapakować wszystko do wora, który potem zarzucił sobie na plecy. Ruszyli dalej, przygryzając sobie po drodze kawałki suszonego mięsa. Mijali drzewa, głazy, dla Lin wszystko wyglądało tak samo. <i>Sama od razu bym się zgubiła.</i><br />
- Długo już tak żyjesz? W lesie.<br />
- Wystarczająco długo, aby go dobrze poznać.<br />
- Właśnie widzę... Masz dobrą orientację w terenie.<br />
- Czy ten twój chłopak jest kimś ważnym?<br />
Lin zawachała się, zaskoczona pytaniem, którego się nie spodziewała.<br />
- Dla mnie jest ważny.<br />
- Ten konflikt między tymi miasteczkami... to coś poważnego?<br />
- Trudno powiedzieć - odpowiedziała wymijająco, strzepując z ramienia liść.<br />
Bran zaśmiał się pod nosem. <i>Pytanie za pytanie, odpowiedź za odpowiedź.</i><br />
<i> </i>Powoli zaczęło się ściemniać, niebo z odcieni pomarańczy i róży przechodziło we fiolety i granat. Lin błądziła wzrokiem po drzewach, niemalże z każdą minutą widoczność się zmniejszała, a Bran mimo to podążał naprzód, nie odwracając się za nią.<br />
- Nie zatrzymyjemy się?<br />
- Pół dnia przespałaś, to teraz musimy iść nocą - odpowiedział jej towarzysz beznamiętnie.<br />
- To bezpieczne?<br />
Lin nie dostała odpowiedzi, więc zaczęła się denerwować. Przyspieszyła kroku, żeby być bliżej Brana.<br />
Słońce zniknęło za horyzontem, a las stał się ciemny, światło księżyców i gwiazd ledwo oświetlało im drogę.<br />
- Może jednak się zatrzymamy? Nic nie widzę.<br />
- Ślepa jak kret - mruknął Bran - Nie marudź. Chyba chcesz się dostać do tego Khanslar?<br />
- Chcę - odpowiedziała Linette przełykając ślinę. Rozglądała się uważnie. Nie bała się ciemności, ale tego, co się mogło w niej kryć. A ponieważ całe życie spędziła w bezpiecznym Zielisku, nie wiedziała, co takiego może budzić się nocą w lesie i nie chciała tego sprawdzać na własnej skórze.<br />
Jakby w odpowiedzi na jej lęk, gdzieś parenaście metrów za nią coś chrupnęło - zdeptana gałązka. Bran zatrzymał się niespodziewanie, przez co Lin prawie na niego nie wpadła. <i>To byłby już drugi raz.</i><br />
- Też to słyszałeś? - obejrzała się za siebie z niepokojem. Wytężała wzrok, ale pośród setek czarnych cieni nie mogła dojrzeć nic konkretnego.<br />
Nie licząc szumu drzew, wokoło panowała cisza - żadnych kolejnych deptanych gałązek. Bran nasłuchiwał chwilę, po czym powiedział:<br />
- Chyba coś nas śledzi, ruszmy się w bardziej oświetlone miejsce.<br />
Serce Lin zaczęło bić jak szalone. Odruchowo złapała rękę Brana i mocno trzymała, nie chciała zostać nawet kroku z tyłu. Nie obchodziło jej, że krótko go zna i mało o nim wie, liczyło się dla niej jedynie to, że może polegać tylko na nim.<br />
Bran spojrzał na Linette wymownie, ale nie wyrwał ręki z jej uścisku. Zaczęli przedzierać się przez gęste zarośla w szybkim tempie, a w tym czasie Lin usłyszała parę niepokojących szelestów z tyłu i z ich prawej strony. Weszli na małe wzgórze, które było stosunkowo mniej zalesione, a bardziej oświetlone przez gwiazdy.<br />
Między starymi drzewami zaiskrzyły trzy pary srebrnych oczu. Zaczęły powoli zbliżać się do Brana i Lin, wczepionej w niego z desperacją.Nox Nekorihttp://www.blogger.com/profile/09255242372861504375noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7865442764834110524.post-16578568831500442852013-01-14T12:03:00.001-08:002013-01-14T12:03:49.472-08:00Rozdział 6: Nieznajomy Ognistowłosa odetchnęła głęboko i wstała, zarzuciła sobie swoją torbę na ramię i na palcach podeszła do wyjścia. <i>Może to pułapka?</i> <i>Może to ten drugi, ten, co mnie uderzył. Zostawił drzwi otarte specjalnie, żebym...</i> Ostrożnie wychyliła głowę za próg. Przed nią rozciągał się korytarz, po którego obu stronach znajdowały się dwie dziury w ścianach, pozostałości po drzwiach, które musiały tam kiedyś być. Zarówno korytarz jak i pomieszczenia były kamienne, wyglądały na stare i opuszczone. Po podłodze walały się jakieś szmaty, trochę liści i ogryzione z mięsa kości drobnych zwierząt. W pomieszczeniu po przeciwległej stronie Lin dostrzegła drewniany stół w niezłym stanie i trzy krzesła, z których jedno miało połamane nogi i leżało porzucone pod niemal rozpadającą się ścianą. Nigdzie nie było widać porywaczy, więc Lin ostrożnie wyszła na korytarz i rozejrzała się za wyjściem z tej nieprzyjaznej chaty. Wybrała pokój na lewo. Gdy do niego wchodziła, poślizgnęła się na czymś. <i>Liść?</i> Krew. Trochę krwi rozbryzganej na progu.<br />
Lin wyciągnęła szyję i w głębi pokoju, skąpanym w świetle zachodzącego za małym oknem słońca, dostrzegła jednego ze swoich oprawców. Siedział bezwiednie pod ścianą ze spuszczoną głową, koszula na jego piersi była brudna od krwi. Dziewczyna cofnęła się szybko, wybrała korytarz, który po dwóch metrach skręcał ostro w prawo. Pobiegła tamtędy, zaciskając ze strachu pięści. <i>Gdzieś tutaj musi być wyjście. </i>Na zakręcie zderzyła się z kimś. Uderzyła czołem w brodę mężczyzny. Oszołomiona cofnęła sie o krok. Stał przed nią właściciel czarnych, ciężkich buciorów. Pomasował sobie szczękę i ze zdziwieniem zmierzył ją wzrokiem. Na ramieniu miał wielki wór,<i> pełny tamtego jedzenia ze spiżarni. </i><br />
- No proszę - powiedział, i, nim Lin się zorientowała, chwycił ją w pół i przełożył sobie przez lewy bark. - Dobrze, że taka lekka jesteś.<br />
Zdezorientowana Lin po chwili zdała sobie sprawę, że od jednego porywacza (a właściwie dwóch), dostała się do kolejnego. Wisiała głową w dół, mając na widoku jedynie tył czarnych butów i męski tyłek w burych spodniach. Zaczęła się szarpać i bić mężczyznę po plecach pięściami, twarz zasłaniały jej rude włosy.<br />
- Puszczaj!<br />
- Ej, ej, spokojnie - mężczyzna potrząsnął nią lekko, mówił cicho i spokojnie - zaraz się ockną, uspokój się. Idziemy.<br />
Kiedy szedł korytarzem, Lin podniosła głowę, na tyle na ile mogła, i zobaczyła drugiego bliźniaka, tego z okropnymi zębami. Leżał na podłodze i miał rozciętą skroń, z której wolno sączyła się krew. Znowu zaczęła się szarpać, ale nic jej to nie dało; ten, który ją niósł, był bardzo silny i wytrzymały. Wyglądało na to, że miał też sporo cierpliwości.<br />
Na dworze panował już półmrok, słońce żegnało się ze światem, a na niebo wschodziły dwa księżyce. Mężczyzna odszedł kawałek od głównego wejścia i z westchnieniem odstawił Lin na ziemię, jakby odkładał zabawkę. Miała okazję bliżej mu się przyjrzeć. Był wyższy o głowę i bardzo potężnie zbudowany, miał krótkie, ciemne włosy i szaro niebieskie, spokojne oczy. Jego biała koszula była trochę brudna i podarta, zwłaszcza prawy rękaw był w strzępach. Miał na nią założoną rozpiętą, skórzaną kamizelkę z kapturem. Przy pasku od spodni Lin zauważyła pochwę ze sztyletem w środku. Mężczyzna położył swój worek na ziemi i zaczął wpatrywać się w nieznajomą.<br />
- Nie usłyszę żadnego podziękowania? - zapytał lekko.<br />
Lin podniosła wzrok.<br />
- Uratowałem cię. No... przynajmniej ci pomogłem.<br />
- Jestem wolna?<br />
Tamten zaśmiał się perliście.<br />
- A jak myślisz? - wyciągnął do niej rękę - Jestem Bran.<br />
- Linette - dziewczyna zamiast podać mu dłoń poprawiła nią sobie włosy i rozejrzała się dookoła - Dziękuję za pomoc, muszę już iść.<br />
Wokół nich był gęsty las, który stawał się coraz ciemniejszy. <i>Muszę jakoś dogonić Cassa. Albo...</i><br />
- Dokąd? Z tego co widzę jesteś sama. I chyba przedtem też byłaś, skoro takich dwóch nieudaczników zdołało cię złapać. Domyślam się, że.... siedziałaś w spiżarni? Cicho jak myszka.<br />
Lin pokiwała głową dalej nerwowo się rozglądając.<br />
- Niedługo się ockną, więc lepiej stąd chodźmy - Bran zarzucił sobie wór na ramię i spojrzał znacząco na rudą - Chyba że wolisz, żebym cię tu zostawił samą w lesie, przy nadchodzącej nocy.<br />
<i>Nie powinnam mu ufać. Ale co mam zrobić? Nie wiem gdzie jestem, być może to zupełnie inna część lasu niż ta, gdzie pojechał Cass. Więc muszę się jakoś dostać do tamtego miasteczka, do Samuela, on tam będzie...</i><br />
- Weź też pod uwagę<b> to</b> - Bran wskazał palcem na ciężkie, czarne chmury sunące wolno ze wschodu.<br />
Lin dalej stała w miejscu, jak wmurowana, w zamyśleniu wpatrując się w najbliższe drzewa.<br />
- Jak sobie chcesz...<br />
- Czekaj, dlaczego miałabym ci zaufać?<br />
- A masz jakąś lepszą opcję? Ej, przecież cię stamtąd wyciągnąłem...<br />
- Sama też bym wyszła, umiem chodzić.<br />
- Lubisz się droczyć, co? Chodź, trzeba rozłożyć namiot, zanim zacznie padać.<br />
Oddalili się od starej, kamiennej chaty o jakiś kilometr, kiedy z nieba spadły pierwsze krople. "Namiotem" okazała się duża, śliska płachta zawieszona między gałęziami. Było pod nią wystarczająco miejsca, aby oboje się tam zmieścili. Lin starała się nie być jednak za blisko Brana. Nie wydawał się być złym człowiekiem, ale ona nie chciała okazać się naiwna.<i> I jest jeszcze jedna rzecz, która mnie tu niepokoi...</i><br />
- Nie masz domu? I jedzenia też nie? Okradłeś ich.<br />
- Aleś ty miła... Tak, nie mam domu, jedzenia też nie wiele. Ale okradłem złodziei, to chyba nie jest zbrodnia, nie? W lasach kryje się dużo takich cwaniaków jak oni, jakoś sobie muszę z nimi radzić - odparł nieco naburmuszony Bran krojąc swoim sztyletem pieczywo. <i>Najlepszy sposób radzenia sobie z nimi to włamanie i walka? Na ile się od nich różnisz?</i><br />
- Zresztą nie muszę ci się tłumaczyć z tego, co robię. I tak nie zrozumiesz, bo nie jesteś w mojej sytuacji. - Podał Lin kromkę chleba.<br />
Lunęło. Las napełnił się bardzo głośnym szumem, deszcz był gęsty, krople dudniły uderzając o zawieszoną płachtę. Niebo było już całkiem ciemne, zniknęły z niego gwiazdy i księżyce, wokoło panowała ciemność wypełniona zapachem mokrych roślin. Lin wpatrywała się w cienie drzew i z apetytem jadła chleb i suszone mięso. Jej żołądek nareszcie upomniał się o zaspokojenie swoich potrzeb.<br />
Zerknęła ukradkiem na Brana. Siedział z łokciami opartymi na kolanach i smętnie patrząc w dal wolno przeżuwał jedzenie. Zdawało się, że tak właśnie wygląda jego życie, jego codzienność - siedzi samotnie pośród drzew, nie ma obowiązków, nie ma dokąd iść, żyje z dnia na dzień dbając tylko o siebie. Lin zrobiło się go trochę żal, jednak jakaś jej część szepnęła: <i>Dopiero go co poznałaś. Za wcześnie, aby go oceniać, miej się cały czas na baczności.</i>Nox Nekorihttp://www.blogger.com/profile/09255242372861504375noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7865442764834110524.post-64216289707918265642013-01-05T03:32:00.000-08:002013-01-05T03:32:05.565-08:00Rozdział 5: Warto czekać? Cass wytarł swój krótki miecz o krawędź płaszcza. Odgarnął z oczu blond kosmyki. Zaklęcie, którego użył, skumulowało dużą masę powietrza, a następnie wybuchło nim. Jego siła była wystarczająca, aby przestraszyć ptaki, a parę z nich rzucić na drzewa, na których połamały sobie skrzydła i kręgosłupy. Ich opierzone ciała leżały wokoło; na ziemię spadło ostatnie, samotne, czarne pióro. Cass przywołał jednego z towarzyszy ruchem ręki. Kiedy ten podszedł, chwiejąc się i jęcząc, wyleczył jego ranę na szyi - dziurę wydłubaną ostrym dziobem.<br />
- Dzięki - odpowiedział mężczyzna, grymas bólu na twarzy zastąpił szczerym uśmiechem.<br />
- Nie ma sprawy - odparł Cass rozglądając się wokoło. Zachwiał się, ponieważ użycie magii kosztowało go sporo sił. Zwłaszcza to zaklęcie przeciw gromadzie ptaków.<br />
- Ej, podejdźcie tu! - krzyknął drugi mężczyzna. Stał przy wózku zaprzężonym do konia. Jedną ręką drapał się po głowie, a drugą klepał po brzuchu. - Mam coś z oczami, czy wydaje mi się, że mieliśmy więcej jedzenia?<br />
Cass podszedł i przystanął przy wózku mierząc wzrokiem ładunek.<br />
- Faktycznie, wygląda, jakby coś nam zginęło.<br />
- Wypadło nam po drodze?<br />
- Nie, nie wydaje mi się. Zauważylibyśmy.<br />
Stali zapatrzeni w zawartość bagażu.<br />
Mężczyzna, ten, który jako pierwszy został zaatakowany przez ptaka, chrząknął znacząco, po czym powiedział:<br />
- Wydawało mi się, że widziałem kogoś w lesie, za nami. Wtedy jak Cass tworzył zaklęcie.<br />
- Kogo?<br />
- Nie wiem kogo. Jakiegoś człowieka. Tak mi się wydaje...<br />
- Na ile ci się zdaje, a na ile jesteś pewny? - spytał Cassmere przestępując z nogi na nogę - Nie mamy czasu, żeby uganiać się po lesie za zjawami, bez urazy...<br />
Strażnik wzruszył ramionami.<br />
- Widziałem ludzką sylwetkę między drzewami... Tak sądzę...<br />
<br />
<br />
Pęcherz Lin był pełen, a strach i złość tylko w niej rosły, co wcale nie pomagało w całej tej sytuacji. Podeszła do drzwi i pchnęła. <i>Tak,</i> z<i>aryglowane</i>.<br />
- Hej, słyszycie mnie? - spytała w miarę głośno. - Muszę... muszę... no...<br />
Wezbrał w niej jakiś nie do końca uzasadniony wstyd. <i>To przez was, wszystko przez was. </i>Przeklęła w myślach. Kopnęła drzwi i poszła do kąta, tam się załatwiła. Czuła się poniżona tym, że została tak brutalnie napadnięta w lesie i trzymana w zapyziałej spiżarni, bez możliwości skorzystania z toalety. <i>Ciekawe co będzie dalej? Albo nie, nie jestem ciekawa. </i>Miała ochotę kopnąć coś jeszcze, ale powstrzymała się i usiadła w kącie znajdującym się możliwie najdalej od drzwi. Objęła rękami kolana. Obok niej, na regale, leżało pieczywo zawinięte w szerokie, mięsiste liście, a także jakieś warzywa i orzechy, jednak Lin wcale nie była głodna. Wręcz przeciwnie, czuła się, jakby jej żołądek był ściśnięty i zwinięty w rulonik. Na twarz spadły jej ognistorude włosy, odgarnęła je ze złością uderzając ręką w chropowatą, kamienną ścianę. Obtarła sobie skórę na wierzchu prawej dłoni. Westchnęła głęboko, aby się uspokoić. <i>W końcu po mnie przyjdą. Muszę albo uciec, albo się obronić.</i><br />
Mijały kolejne godziny, na dworze robiło się powoli ciemniej. Lin przeszukała całe pomieszczenie, ale nie znalazła nic, co mogłoby jej posłużyć jako broń. Wyczerpana i zła wróciła do swojego kąta. Gdy tak w nim siedziała, jej powieki stały się ciężkie, opadły na oczy. Przyniosło to ciemność i pustkę. <i>Coś lepszego niż ta buda.</i><br />
Lin zasypiała. Ostatnią myślą, która przeszła jej przez głowę było to, że mogłaby spróbować rozebrać któryś regał i z jego części zdobyć coś do obrony. Ale sen przyszedł nagle i nie opuścił Lin aż do rana.<br />
Wraz ze słońcem do spiżarni ktoś wszedł. Obudził Lin swoimi krokami. Był to jeden z jej porywaczy. Ten, który ją gonił. Poznała go po tych okropnych zębach.<br />
- Wytrzymaj jeszcze trochę - uśmiechnął się do niej upiornie. Stał po jej prawej stronie, wpatrywał się w nią przez chwilę, a potem zabrał parę rzeczy z najbliższego regału i wyszedł zatrzaskując z hukiem drzwi.<br />
Lin, zziębnięta i skostniała, siedziała dalej w tej samej pozycji, w której spała. Widok tego okropnego mężczyzny nieco ją rozbudził. Czuła do niego niesamowitą odrazę, nie chciała, aby zbliżał się do niej. <i>Mogłam go wytargać za te rzadkie włosy. Wybić mu te jego trzy ostatnie zęby. </i>Pomyślała z pewną nutą radości. <i>Czyli niedługo po mnie przyjdą.</i> Przełknęła ślinę. <i>Warto czekać? Gdyby mieli mnie teraz ot tak wypuścić, nie było by sensu, żeby mnie gonić, porywać i przetrzymywać. Ale zostaje mi tylko czekanie.</i> Ogarnęła wzrokiem pomieszczenie z nadzieją, że jednak znajdzie tam coś do obrony, choćby ostry kawałek deski, jakiś pręt, albo odłamek skały. Ale nie było nic, nic, co mogłoby jej się przydać. Dziewczyna zmieniła pozycję, ukryła się za ostatnim regałem w trzecim rzędzie, usiadła i położyła sobie swoją torbę między nogami. Zaczęła zastanawiać się, jak jej się uda pokonać tamtych dwóch, albo ich spowolnić, żeby jej nie dogonili, o ile uda jej się uciec.<br />
Jej zamyślenie przerwał zgrzyt otwieranych drzwi. <i>Już? Tak szybko?</i> Zaczęła panikować. Między półkami zapełnionymi jedzeniem dostrzegła dwa duże buty kroczące wolno po kamiennej podłodze. Były czarne, ze skóry, trochę brudne od błota. Na ich pięty spadały nogawki burych spodni. <i>To nie on.</i><br />
<i> </i>Nieznany mężczyzna, którego twarzy Lin nie mogła dostrzec, nerwowo wrzucał do jakiegoś wora najbliżej leżące pieczywo i mięso. <i>Raczej nie przyszedł mnie uratować... To nie Cass...</i> Jego ruchy były gwałtowne, zdawały się wskazywać na pośpiech. Za jego plecami były szeroko otwarte drzwi. <i>O co chodzi? </i>Lin, skulona, schowana za regałem, nie śmiała nawet drgnąć. Serce biło jej tak mocno, iż zdawało się jej, że jego uderzenia niosą się echem po całym pomieszczeniu. Ku jej uldze została jednak niezauważona. Po zapełnieniu wora, właściciel potężnych, czarnych butów wyszedł pospiesznym krokiem nie zamykając za sobą drzwi.Nox Nekorihttp://www.blogger.com/profile/09255242372861504375noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7865442764834110524.post-72258875468997758192012-12-19T08:18:00.000-08:002012-12-29T04:49:02.911-08:00Rozdział 4: Potrzask Promienie słońca przedzierały się przez gęste korony drzew, rzucając na wyboistą drogę tysiące tańczących cieni. Cass rozmawiał o czymś z jednym z mężczyzn, a Lin patrzyła na nich z daleka. Skradała się dość szybko od drzewa do drzewa utrzymując się w odległości parudziesięciu metrów. Obserwowała Cassmere'a z lubością, ale co chwilę rozglądała się wokół siebie pozostając czujną. Miała na sobie jasnobrązową koszulę i dosyć sztywne, zielone spodnie, których nogawki podwinęła sobie aż do kolan. <i>Idealnie stapiam się z otoczeniem</i> - zachichotała w duchu. Przez ramię miała przełożoną torbę, a włosy upięła luźno z tyłu głowy.<br />
Dzień był pogodny i wszystko zapowiadało się być tak, jak Lin sobie zaplanowała. Kiedy nagle jej koncentrację zaburzył pisk. Odwróciła się w stronę, z którego pochodził i zobaczyła niedużego, czarnego jak noc ptaka, który siedział na gałęzi nad nią. Przypatrywał się jej swoimi malutkimi oczami i kłapał ogromnym, twardym i zakrzywionym dziobem. Ptak nie wyglądał przyjaźnie i Lin nie zdziwiła się nawet, kiedy ją zaatakował. Zaczął pikować w dół z krzykiem, jednak rudowłosa w porę rzuciła się w bok lądując na mchu. Zwierzę w ostatniej chwili zahamowało tuż nad ziemią i bijąc mocno skrzydłami poleciało przed siebie. Lin, na kuckach, wychyliła się zza drzewa i zobaczyła, że ptak zaatakował jednego z mężczyzn podróżujących z Cassem. Wbił mu swój dziób w szyję z prawej strony odrywając kawałek miejsca. Kiedy dziewczyna patrzyła ze strachem na krzyczącego, machającego rękoma strażnika, usłyszała szelest, który po kilkunastu sekundach zmienił się w dźwięk łopotania skrzydłami przez większą ilość ptaków. W tym samym czasie Cass dobył swojego krótkiego miecza i uderzył nim ptaka, który właśnie próbował podziobać na śmierć jego towarzysza.<br />
Po tym, co Lin zobaczyła, wbiła się plecami w drzewo starając się ukryć przed wzrokiem kilkudziesięciu wielkich, czarnych ptaków. Bez wątpienia było to stado złożone w większości z osobników dorosłych, a <i>tamten to musiało być dziecko</i> - pomyślała Lin z przerażeniem.<br />
Gromada opierzonych stworów minęła ją i leciała wprost na Cassa, który, nie czekając, zsiadł z konia i nakrył się swoją długą peleryną, a jego kompani dobyli broni. Stado nie atakowało jedną grupą. Po parę osobników nagle pikowało w dół, a po nich parę następnych. Niebo w tamtym miejscu zrobiło się czarne, przesłonięte ptakami niczym wielką, czarną zasłoną. Cass bez wątpienia pracował nad jakimś rażącym zaklęciem, które skutecznie odstraszyłoby ptaszyska, jednak Lin nie mogła dokładnie zobaczyć z tak dużej odległości, co się dzieje. Stała jak wryta nie wiedząc, co ma zrobić. Martwiła się o to, czy jej przyjaciel wyjdzie z tego cało. A zapomniała o tym, aby martwić się o siebie.<br />
Między Lin a grupą Cassa rozciągała się zalesiona przestrzeń około czterdziestu metrów. Mniej więcej w jej połowie zza drzewa wyszedł niespodziewanie człowiek. Lin zauważyła go dopiero po chwili, gdyż była zbyt skupiona na obserwowaniu walki z ptakami. Mężczyzna był dosyć potężnie zbudowany, łysy; twarz miał pulchną, a ubrania luźne i brudne. Głowę miał skręconą w stronę Lin i patrzył prosto na nią. Kiedy dojrzała grubą, drewnianą pałkę w jego prawej dłoni, poczuła nagłą falę strachu. <i>Coś tu jest nie tak</i>. Przełknęła ślinę. Rzuciła się do ucieczki w tym samym momencie, w którym on ruszył z miejsca. Odwróciła się i zaczęła slalom wśród mchów i krzaków, klnąc w myślach. Wiedziała, że oddalanie się od Cassa i zapuszczanie w las było bardzo głupie, jednak nie mogła też biec w drugą stronę. Zdecydowała, że zaraz skręci w prawo, a potem, jak tylko zgubi podejrzanego mężczyznę, wróci w stronę przyjaciela. Biegła tak szybko, jak pozwalało jej na to podszycie lasu. Co chwila oglądała się za siebie. Mężczyzna gonił ją dysząc ciężko, był blisko, w dłoni dalej dzierżył drewnianą pałkę. Odwracając się po raz kolejny, dostrzegła wielkie krople potu na jego twarzy i jego zęby, a przynajmniej to, co z nich zostało. Był odrażający w każdym calu. Kiedy Lin z powrotem zwróciła wzrok przed siebie, tuż przed sobą zobaczyła drugiego mężczyznę, który był niemal kopią tego, który ją gonił. <i>Bliźniacy?</i> Nie mogła zmienić kierunku biegu ani zahamować, było za późno. Poczuła tępy ból, spowodowany uderzeniem drewnianą pałką w przód głowy, a przed jej oczami rozlała się ciemność.<br />
<br />
<br />
Lin obudziła się w ciemnym, ciasnym pomieszczeniu, które musiało być jednym z pokoi starego, kamiennego domu. Nie był to jednak zwyczajny pokój, lecz spiżarnia, a dla Lin - więzienie. Klaustrofobiczne pomieszczenie z poustawianymi stalowymi regałami w trzech rzędach, na których stały różnego rodzaju słoje i pozawijane jedzenie, a także trochę jakichś gratów. Jedyne okienko było długie i bardzo wąskie, tuż pod sufitem. <i>Nawet głowa mi przez nie nie przejdzie. </i>Naprzeciw Lin były grube, drewniane drzwi.<i> Zamknięte.</i><br />
<i> </i>W pomieszczeniu było chłodno, lecz stosunkowo sucho. Kamienne ściany wyglądały tak, iż można było przypuszczać, że w ciągu góra paru lat się rozsypią. Dziewczyna pobieżnie zbadała je dłońmi, jednak nie znalazła żadnego sposobu, aby jakoś wydostać się z celi. Serce łomotało jej w panice, czuła zimny kamień pod palcami i słyszała odgłosy lasu, przedostające się do środka przez okienko. Kiedy sprawdziła już wszystkie ściany, zaczęła przyglądać się regałom. Na jednym z nich znalazła swoją skórzaną torbę, jednak z jej zawartości pozostały jedynie ubrania. Mężczyźni, którzy ją tu przywlekli, na pewno zabrali jej jedzenie i dołączyli do swoich zapasów.<br />
<i>Mogę tu siedzieć i obżerać się do woli, zakładając, że tamci po mnie nie przyjdą. Ale przyjdą, nie? W końcu po coś mnie tu przytargali... </i>Lin, trzymając kurczowo swoją torbę, usiadła pod ścianą w kącie. Czuła się jak króliczek uwięziony w norze lisów, z małą szansą na ucieczkę, a dużą na zostanie skonsumowanym.Nox Nekorihttp://www.blogger.com/profile/09255242372861504375noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7865442764834110524.post-3935692729296255662012-12-07T09:43:00.000-08:002012-12-07T09:43:16.005-08:00Rozdział 3: Tajemnica Bez cienia wątpliwości to była najgorsza noc w całym życiu Linette. Ciągnęła się w nieskończoność i była przepełniona depresyjnymi myślami, gniewem i rozczarowaniem. Lin przewracała się z boku na bok i gniotła dłońmi koc, wbijając w niego paznokcie ze złości. Po chwili wracał smutek, więc kuliła się zrezygnowana, a potem znowu nadchodził gniew, więc historia zataczała koło. Nie było tam jednak miejsca na łzy, ani tym bardziej na krzyki, dziewczyna nie chciała obudzić mamy śpiącej na łóżku w odległości zaledwie metra. Nie chciała się nikomu zdradzać ze swoimi uczuciami względem przyjaciela.<br />
Lin wiedziała, że straciła swoją szansę, jeszcze zanim ją dostała. Z jednej strony wyglądało na to, że wszystko zaszło już za daleko, ale jednak gdzieś głęboko w niej była jeszcze mała nadzieja. Lin nie chciała czuć się gorsza, chciała zrobić coś, co polepszyłoby jej wizerunek w oczach innych, a także jej własnych. To sprawiłoby, że poczułaby się znacznie lepiej w zaistniałej sytuacji, bezczynność i posłuszne pogodzenie się z losem jej nie odpowiadało. Nie chciała zakończyć tego wszystkiego z poczuciem, że nie pokazała swojej siły, że nie udowodniła wszystkim swojej wartości.<br />
<br />
Dzień był ciepły i słoneczny. Lin otarła opuchnięte oczy i wolno wstała. Ziewnęła. Matki już nie było, <i>pewnie poszła do ogródka albo do sąsiadów. </i>Na stole był jednak przygotowany chleb i mus owocowy. Lin szybko zjadła i wyszła z domu. Po pierwszym kroku poraziły ją silne promienie słońca. <i>Dochodzi już południe. </i>Wszystko dookoła wyglądało zwyczajnie, jak co dzień. Rzędy kamiennych domków po obu stronach ścieżki, ludzie podlewający rośliny w ogródkach, jeden mały brzdąc ciągnący mamę za spódnicę, rżenie koni dobiegające zza zakrętu. Lecz dla Linette ten właśnie dzień był znaczący. Poszła poszukać Cassa. Znalazła go w jednym z ogródków, w którym stał wśród warzyw z matką Runy. Wskazywał na rośliny i wyglądało na to, że coś jej tłumaczy. Kawałek za nimi, na ławce, siedziała Runa i kręciła loka na palcu.<br />
Lin czekała paręnaście metrów dalej. Została niezauważona, skryta w cieniu rzucanym przez domek, o którego ścianę się opierała. Miała nadzieję, że Cass uwolni się od towarzystwa choć na chwilę, ale tak się nie stało. Co chwila towarzyszyła mu albo Runa, jej matka, albo któryś z sąsiadów. Cass i jego przyszła żona byli teraz główną atrakcją w Zielisku, każdy miał do nich jakąś sprawę, lub chciał im pogratulować. Tym samym Lin spędziła większość dnia na obserwowaniu Cassa z daleka. W pewnej chwili, kiedy szedł akurat sprawdzić swojego konia, podbiegła do niego.<br />
- Hej! - krzyknęła.<br />
- Hej - uśmiechnął się do niej i przystanął. - Widziałem cię wcześniej. Czemu wtedy się nie przywitałaś?<br />
- Muszę z tobą porozmawiać w cztery oczy. Czy Jaśnie Pan znajdzie dla mnie chwilkę?<br />
Cass zaśmiał się: - Pewnie! O co chodzi?<br />
W tym momencie podeszła do nich kobieta, która poprzedniego dnia obiecała się zająć koniem w zamian za biżuterię.<br />
Lin rzuciła przyjacielowi zrezygnowane spojrzenie.<br />
- Przepraszam, spotkajmy się za chwilę za twoim domem, na ławce - szepnął Cass. Rudowłosa tylko przytaknęła i niechętnie ruszyła w stronę, z której przyszła.<br />
<br />
I znowu siedzieli razem na kamiennej ławie, z widokiem na ogródek, fragment lasu i połyskujący w oddali strumyk. Cass czekał, a Lin przez chwilę zbierała w sobie odwagę, by w końcu powiedzieć:<br />
- Domyślam się, jaka będzie twoja odpowiedź, ale proszę, przemyśl to. Chciałabym, żebyś zabrał mnie ze sobą do Sammuela. Teraz, jak będziesz jechał, żeby walczyć. Chciałabym być gdzieś w pobliżu, niekoniecznie na polu walki, ale żebyś chociaż pozwolił mi być gdzieś niedaleko siebie. Zrobię wszystko, co będzie trzeba, będę słuchać rozkazów, będę pomocna. Nie boję się i chcę tam jechać.<br />
Cass patrzył jej prosto w oczy przez krótką chwilę, a potem twarz mu stężała, pochylił głowę i westchnął ciężko.<br />
- Nie ma mowy.<br />
- Proszę! - niemalże krzyknęła Lin - Zastanów się nad tym jeszcze. Nie będę ci sprawiać żadnych kłopotów.<br />
- Czemu ci na tym zależy?<br />
- Bo mam dość życia tutaj, chciałabym zobaczyć i przeżyć coś nowego. - Kłamała, ale przychodziło jej to z zadziwiającą łatwością - Poza tym nie widzieliśmy się tyle lat i ledwo przyjechałeś, to znów od razu opuszczasz Zielisko. - Przełknęła nerwowo ślinę.<br />
Cassmere spojrzał na nią, w jego oczach odbił się jakiś ból. Albo troska. Parę blond kosmyków spadło mu na twarz, okalając jego delikatnie zarysowaną szczękę i chude policzki.<br />
- Zrobimy tak... - Lin wstrzymała oddech - nikomu nie powiem o tym głupim pomyśle i oboje po prostu o nim zapomnimy.<br />
Widział, z jakim wyrzutem i smutkiem patrzy na niego jego przyjaciółka, więc dodał:<br />
- Musisz zostać <b>tutaj</b>. Będziesz bezpieczna. Nikt by się nie zgodził, żeby cię brać na taką wyprawę.<br />
Położył jej dłoń na ramieniu.<br />
- To wszystko, o czym chciałaś porozmawiać?<br />
Lin wolno spuściła głowę wbijając wzrok w czubki swoich skórzanych, brązowych butów.<br />
- Jeszcze się spotkamy przecież, będziemy mogli pogadać, pożegnać się. Rano będę musiał jechać. Ale mamy jeszcze trochę czasu.<br />
<i>Jasne. Już widzę, jak zostawisz Runę i jej matkę na pastwę obcych im ludzi i idziesz ze mną w las, tak jak to robiliśmy kiedyś.</i><br />
Uśmiechnął się, mrugnął okiem i odszedł. Zapewne miał jeszcze parę rzeczy do załatwienia. (<i>I to jest właśnie to jego "trochę czasu"?</i>).<br />
<i>No to przechodzę do planu B.</i><br />
<i><br /></i>
Późnym wieczorem, kiedy wszyscy szykowali się do snu, Lin pożegnała się z Cassmerem. Przytulili się mocno; życzyła mu dobrej drogi i szybkiego powrotu. On obiecał, że wróci w jednym kawałku i poczochrał jej ognistą czuprynę. Ona w odpowiedzi szturchnęła go przyjacielsko i oboje się roześmiali. <i>Uwielbiam jego śmiech. </i>Potem Lin wróciła do swojego domu, gdzie matka akurat kończyła kolację. Usiadła naprzeciw niej i położyła ręce na stole, splatając palce.<br />
- Mamo.<br />
- Hm?<br />
- Wyjawię ci tajemnicę.<br />
Matka uśmiechnęła się pobłażliwie i zaczęła zbierać palcami okruszki ze stołu.<br />
- To mów.<br />
- Jutro Cass wyjeżdża do Sammuela, zabrać coś ważnego, nie wiem co. W każdym razie zabiera mnie ze sobą. Runa ze swoją matką tu zostaną, a my szybko wrócimy. Zajmie to pewnie parę dni. - Uśmiechnęła się, patrząc na zdziwioną minę mamy.<br />
- I ty teraz mi to mówisz? Nie wiem czy się mogę zgodzić na coś takiego...<br />
- Czemu nie? Przecież będę bezpieczna no i wreszcie zobaczę coś po za Zieliskiem. To dobra odmiana.<br />
- Czemu stawiasz mnie w takiej sytuacji? Jeżeli jutro wyjeżdżacie...<br />
- Nie martw się - Lin wstała, podeszła do mamy i przytuliła ją - Za parę dni wrócimy. Nic mi nie będzie. Tylko że cała ta wyprawa nie jest niczym szczególnym, także prawie nikt o niej nie wie. Nie ma potrzeby, żeby wiedzieli.<br />
Mama zmarszczyła brwi, ale Lin wiedziała już, że się zgodziła.<br />
- Poznam Sammuela i też nareszcie spędzę trochę czasu z Cassem.<br />
- Dobrze - mama westchnęła - Ale chciałabym jeszcze o tym z nim porozmawiać.<br />
Serce Lin zaczęło bić szybciej, czuła, że dłonie się jej pocą.<br />
- Teraz? Daj spokój, jest już noc - odparła szybko - Wszystko jest już gotowe i rano się zabiorę, nie musisz się niczym martwić.<br />
<br />
Plan był niebezpieczny i szyty grubymi nićmi. Istniało też duże prawdopodobieństwo, że się nie uda. Wystarczyłoby małe niezgranie w czasie, żeby Lin wyszła szybciej od Cassa i żeby ten spotkał jej matkę. Linette doskonale o tym wiedziała, ale postanowiła postawić wszystko na jedną kartę i spróbować. Obudziła się przed świtem, zapakowała parę ubrań i trochę jedzenia do skórzanej torby na dwóch paskach i wyszła z domu, całując na pożegnanie śpiącą mamę w policzek. Starając się pozostać niezauważoną przebiegła na drugi koniec Zieliska, gdzie znajdował się dom Cassa. Czekała. Widziała zza drzewa, jak pożegnał się z wyraźnie zaspaną Runą, a potem w towarzystwie dwóch mężczyzn - tych samych, którzy przybyli z narzeczoną i jej matką - ruszyli w las. Nie jechali szybko, ponieważ jeden z koni ciągnął za sobą drewniany wózek na dwóch wielkich kołach, wypełniony najprawdopodobniej kocami i jedzeniem. Lin ruszyła za nimi, trzymając się spory kawałek z tyłu. Ukrywała się za drzewami, chciała zostać niezauważona przez pewien czas. <i>Na razie wszystko idzie świetnie</i>. Cieszyła się w duchu. Była też bardzo podekscytowana. Plan był taki, że ujawni się dopiero po paru godzinach, kiedy będą już daleko od wioski. Wtedy Cass nie wyśle jej przecież samej z powrotem, ani też nie będzie już mógł zawrócić. Tak przynajmniej sądziła.Nox Nekorihttp://www.blogger.com/profile/09255242372861504375noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-7865442764834110524.post-42415423187316135012012-11-24T11:14:00.001-08:002012-11-24T11:14:28.555-08:00Rozdział 2: Radosna nowina Lin siedziała sztywno, jak wmurowana. Spodziewała się chyba wszystkiego, ale nie czegoś takiego. <i>Patrzy na mnie, powiedz coś!</i><br />
Z największym trudem zmusiła się do uśmiechu.<br />
- Naprawdę? - głos jej się załamał.<br />
<i>Powiedz, że żartujesz, proszę...</i><br />
- Tak - Cass obserwował ją uważnie.<br />
- Muszę powiedzieć, że mnie zaskoczyłeś - próbowała wybrnąć z niezręcznej sytuacji - Daj mi chwilę na ochłonięcie.<br />
Chłopak zaśmiał się i skierował wzrok na krzaki owocowe parę metrów przed nimi.<br />
- Wiem, ja sam jestem tym zaskoczony. Mam na myśli to, że chyba to do mnie jeszcze nie dotarło.<br />
<i>No co ty nie powiesz? </i>Lin próbowała opanować dyszenie wywołane szybkim, desperackim biciem serca. Nie czuła się już jak we śnie. Tylko jak w koszmarze.<br />
- Nazywa się Runa, jest siostrzenicą Sammuela - mówił Cass w dalszym ciągu patrząc przed siebie - Jest dobrą i zdolną dziewczyną, wszyscy wokoło stwierdzili, że pasujemy do siebie.<br />
Lin wolno pokiwała głową próbując pozbierać myśli.<br />
- I... kiedy ślub? - to pytanie ledwo przeszło jej przez gardło.<br />
- Za jakiś czas. To wszystko zależy jeszcze od jednej rzeczy, o której później ci opowiem - spojrzał na przyjaciółkę - No co, nie pogratulujesz staremu kumplowi? - zaśmiał się dźwięcznie.<br />
- Gratuluję! Gratuluję tobie i... twojej przyszłej żonie - odpowiedziała zmieszana Lin wymuszając kolejny uśmiech.<br />
- Runa dołączy ze swoją matką wieczorem. Ja przyjechałem wcześniej, żeby mieć tu trochę czasu dla siebie, w spokoju. No i żeby z Tobą porozmawiać na osobności.<br />
- Przyjadą tutaj?<br />
- Pewnie! Ale czekaj... jest jeszcze taka jedna sprawa. Nie możesz o tym nikomu powiedzieć, nie ma potrzeby, żeby wszyscy od razu wiedzieli.<br />
Lin skinęła głową. Starała się skupić na tym, co ma za chwilę usłyszeć, ale jej myśli krążyły bezustannie nad ślubem, niczym sępy nad padliną.<br />
- Pojutrze rano wyjeżdżam. Ale tym razem to mi nie zabierze paru lat, daję słowo. Sammuel znowu ma problemy. Konkretniej znowu szykuje się mała wojna między nim a właścicielem miasteczka Khanslar. Jak już mówiłem, jestem dłużnikiem Sammuela, więc pojadę mu pomóc. Będę głównym magikiem kierującym szturmem - w jego głosie wyraźnie zabrzmiała duma - A jak tylko wygramy, to wracam do Zieliska i urządzamy ślub.<br />
- Świetnie - powiedziała Lin starając się, by zabrzmiało to szczerze - Tylko nie zgiń na tej wojnie, dobra?<br />
- Bez obaw - Cass pstryknął ją palcami w nos. <i>Jak za starych czasów.</i><br />
<i>- </i>Swoją drogą... to straszne, nie uważasz? - ciągnął Cass - Kiedy demony nareszcie zostały wybite z lasów, prawie w całości, ludzie zaczęli walczyć między sobą. Jakby nie mogli znieść spokoju. Rwą się do walki jak...<br />
<i>Jak sępy do padliny.</i><br />
<i>- </i>...jak niegdyś demony na ludzkie mięso - skończył Cass z obrzydzeniem - Chodźmy, muszę sprawdzić, jak się ma mój koń.<br />
- Idź, ja zaraz przyjdę - Lin uśmiechnęła się grzecznie klepiąc go lekko w ramię. Wróciła do domu, gdzie już w drzwiach westchnęła głośno. Matka siedziała na łóżku i czyściła szmatką swoje buty. Spojrzała na córkę z troską.<br />
- Cassmere się żeni - Lin wyrzuciła to z siebie jednym tchem, podeszła do stołu i zaczęła zgarniać z niego okruchy chleba, który widocznie matka musiała przed chwilą jeść.<br />
- Coś takiego! To już druga radosna nowina tego dnia!<br />
Lin zacisnęła zęby.<br />
- Z kim się żeni? - spytała matka dalej czyszcząc swoje buty.<br />
- Z jakąś Runą. Przyjedzie dzisiaj wieczorem.<br />
- A ty...?<br />
- Co ja? Ja nic - odpowiedziała Lin tłumiąc gniew i szybko wyszła z domu. Przechodząc przez próg zdążyła jeszcze usłyszeć wołanie matki "Zaproś Cassmere'a na obiad do nas!".<br />
<br />
Powoli, nieubłaganie, zbliżał się wieczór. Cass siedział razem z Lin i jej matką przy stole w ich domu. Rozmawiali, jak gdyby nigdy nic, jednak Lin nie wiedziała gdzie ma podziać wzrok i myśli.<br />
- Raz na tydzień przychodziłyśmy z Linette do twojego domu i sprzątałyśmy pajęczyny - oznajmiła wesoło matka.<br />
- Bardzo dziękuję! Jeszcze właściwie tam nie byłem dzisiaj... a to tyle lat minęło - śmiał się w odpowiedzi Cass jedząc warzywną zupę.<br />
Porcja Lin stała przed nią nietknięta.<br />
- Czemu nie jesz, córcia?<br />
- Jakoś mnie tak brzuch boli - odparła beznamiętnie Lin widząc kątem kąta, jak Cass uśmiecha się do niej porozumiewawczo maczając kawałek chleba w swojej misce.<br />
Czas zdawał się płynąć coraz szybciej. Lin obserwowała jego upływ wlepiając wzrok w okno, które wkrótce, na noc, miało być zasłonięte grubymi, ciężkimi zasłonami uniemożliwiającymi owadom wlecenie do środka.<br />
- Blada jesteś - powiedział z troską Cass i wyciągnął rękę. Dotknął palcami policzka Lin. Ona, zaskoczona, spojrzała na niego wyrywając się z roztargnienia.<br />
- Nic mi nie jest - uśmiechnęła się wystarczająco przekonująco, by Cass wrócił do jedzenia swojej zupy. Opowiadał o tym, jak wyglądało jego życie w dużym, bogato urządzonym domu Sammuela. Szkolił młodszych magików a w wolnych chwilach zajmował się końmi. Tęsknił za Zieliskiem, lecz Sammuel gorąco nalegał, aby ten został jeszcze trochę.<br />
- Mówił, że odziedziczyłem cały talent magiczny po ojcu - mówił chłopak wycierając dłonią usta po skończonym posiłku. Zerknął na okno i zamyślił się na chwilę - Zbliża się wieczór, niedługo przyjadą.<br />
Mogło jej się zdawać, ale Lin usłyszała nutę goryczy w jego głosie. Wiedziała jednak, że bez względu na wszystko nie potrafiłaby o to go zapytać. Sądziła też, że gdy Cass wreszcie wróci, ona stanie się najszczęśliwszą osobą na świecie. Tymczasem jego obecność wywołuje u niej smutek i rozczarowanie. Czuła się, jak gdyby wszystkie te lata przeczekała na marne. W miarę jak upływały, Lin, wracając wspomnieniami do Cassa, potrzebowała go i sądziła, że i on potrzebuje jej. Jednak zapomniała o tym, że być może on nie czuje do niej tego samego, co ona czuje do niego. Jako dzieci byli w końcu tylko przyjaciółmi. <i>Najlepszymi, to prawda, ale tylko przyjaciółmi.</i> Czy to te myśli sprawiały jej ból czy te dotyczące ślubu Cassa - sama już nie wiedziała. Chciała bardzo zrzucić na kogoś winę za to wszystko, aby poczuć się lepiej, jednak nie mogła tego zrobić i to dodatkowo ją denerwowało. Posprzątała po obiedzie w czasie gdy Cass rozmawiał o czymś z jej matką. Nie słuchała ich, była zbyt zajęta swoimi smutnymi spostrzeżeniami.<br />
Wieść samoczynnie rozniosła się po niewielkiej wiosce i niektórzy mieszkańcy zgromadzili się, by wspólnie pogratulować Cassmerowi. Na niebie zaświeciły pierwsze gwiazdy. Noc była ciepła, jednak rześka. Lin wyszła z domu kierując się w stronę, z której miała nadjechać przyszła żona Cassa. Rozglądała się, lecz nigdzie nie znalazła swojej matki. Szła za Cassem, który co dwa kroki zatrzymywał się, aby zamienić słowo z mieszkańcami Zieliska, których tak dawno nie widział.<br />
Szła jak na ścięcie. Z każdą minutą czuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła, coraz wyżej.<br />
Z lasu wyjechały cztery konie. Na pierwszym i ostatnim siedzieli mężczyźni w średnim wieku, z bronią i bagażami. Zapewne eskorta. Na koniach jadących w środku jechały dwie kobiety.<br />
Lin stała tuż za Cassem, nieco z boku. Wolała nie wiedzieć, jak w tamtej chwili wyglądała jej mina.<br />
Konie zatrzymały się, a kobiety zsiadły z nich z gracją. Pierwsza była na oko koło pięćdziesiątki. Była wysoka i dosyć pulchna, z okrągłą, życzliwą twarzą. Miała na sobie bordową sukienkę i beżowy, długi płaszczyk. Jej córka była ubrana dokładnie tak samo, choć dodatkowo na szyi miała drewniany wisiorek przedstawiający motyla. Cass podbiegł do niej i, jakby pospiesznie, przytulił ją. Ona pocałowała go w policzek, co, niestety, nie umknęło uwadze Lin.<br />
Panna, razem ze swoim przyszłym mężem, podeszła do rudej dziewczyny. Była niewiele niższa od Cassa, miała nieprzeciętną, ładną twarz z dobrze zarysowanymi kośćmi policzkowymi i lekko zadartym nosem. Miała duże, ciemnoszare oczy. Uśmiechała się przyjaźnie. Jej bujne, długie, blond loki były spięte po bokach brązowymi klamrami, opadały częściowo na odsłonięte ramiona.<br />
- Jesteś Linette, tak? - spytała Runa uśmiechając się jeszcze szerzej. Wyciągnęła rękę.<br />
O ile dotąd Lin czuła smutek i złość, to teraz poczuła się niesamowicie zrezygnowana. Uroda tej uroczej blondynki pogłębiła ją do reszty. Gwoździem do trumny było też to, że Runa faktycznie wyglądała na porządną, dobrą dziewczynę.<br />
Lin kiwnęła głową i niepewnie potrząsnęła dłoń Runy.<br />
- Dobrze, że wreszcie możemy się poznać, Cassmere często o tobie wspominał - jej długie loki zafalowały na lekkim wietrze. Lin w tym czasie spojrzała na Cassa, który stał przy swojej przyszłej żonie i dosyć niezręcznie obejmował ją z tyłu jedną ręką. Zdawał się patrzeć pustym wzrokiem gdzieś w przestrzeń. <i>Czy naprawdę <b>tak</b> wygląda zakochany facet?</i><br />
<i>A może na siłę próbuję udowodnić sobie, że on wcale nie chce się z nią żenić?</i><br />
- Zjemy coś? - spytała Runa zwracając się do Cassa.<br />
Powędrowali na tyły pobliskiego domu, gdzie było palenisko i parę kamiennych ławeczek wokół niego. Usiedli tam w kolejności matka Runy, Runa, Cassmere, Linette. Po chwili dołączyła również matka Lin, która grzecznie przedstawiła się gościom i zaczęła częstować wszystkich suszonym mięsem. Usiadła obok swojej córki. Parę metrów dalej rozłożyła się na trawie para mężczyzn, którzy ochraniali kobiety podczas drogi. Siedzieli teraz i opowiadali sobie coś wesoło się śmiejąc.<br />
Cass rozpalił ognisko. Wystarczyło mu do tego parę sekund skupienia, magia zrobiła swoje. Płomień był koloru błękitnego i nie parzył, był wręcz zimny, lecz dawał dużo światła. Matka Lin zatarła ręce i poszła do domu, by po chwili wrócić z talerzykami i chlebem posmarowanym masą poziomkową. W tym czasie Lin siedziała zrezygnowana obok Cassa i co jakiś czas niezręcznie uśmiechała się do matki Runy, którą miała akurat na widoku.<br />
- Poważnie zastanawiamy się nad tym, żeby tu urządzić ślub i tu zamieszkać. Właśnie dlatego przyjechałyśmy - mówiła Runa.<br />
<i>Świetnie. Może wprowadzicie się tuż naprzeciwko mojego okna?</i><br />
- Domki są tu dosyć małe, ale zawsze można by zmienić to czy owo, dobudować ze dwa pokoje. Jak myślisz, Cassmere?<br />
Cass spojrzał na nią rozkojarzony i pokiwał głową. Pocałowała go w policzek. <i>Znowu.</i><br />
- Bardzo tu cicho i spokojnie, nie to, co w mieście, bo tam tylko pogawędki, zakupy, przyjezdni - przemówiła matka Runy poprawiając włosy.<br />
- To może się zamienimy? Ja z chęcią posmakowałabym życia w mieście - zaśmiała się grzecznie mama Lin.<br />
Kiedy wszyscy skończyli jeść nastała chwila ciszy, która była krępująca, ale tylko dla Lin, ponieważ inni wpatrywali się w gwiazdy. Runa zaczęła wskazywać palcem jakieś konstelacje i rysować coś palcem po niebie. Cass uśmiechał się do wszystkich po kolei, ale był jakiś nieswój.<br />
Lin nie mogła już znieść tej całej sytuacji. Wstała i zebrała wszystkie brudne talerzyki.<br />
- Zaraz wracam. Tylko je umyję - powiedziała uprzejmie i odeszła do strumyka, znajdującego się niemalże na drugim końcu wioski. Mogła skorzystać z zapasów wody w domu, jednak miała ochotę iść na trochę dłuższy spacer.<br />
Woda skrzyła się w świetle gwiazd. Lin kucnęła i włożyła talerzyki do płytkiego strumyka.<br />
<i>Biorą ślub i chcą tu zamieszkać, tak? Tuż pod moim nosem. To na pewno na złość. To ta Runa robi mi na złość. </i>Od razu zganiła się za te myśli. Runa była dobrą dziewczyną. Była dla niej życzliwa. I chyba to w tym wszystkim było najgorsze. Lin nie mogła nic jej zarzucić. Czuła się gorsza, odepchnięta. Tak, jakby ktoś zabrał jej skarb sprzed nosa, ale nie był nawet tego świadomy, a byłoby niegrzecznie mu to wyjaśniać.<br />
Lin wyobraziła sobie Cassa i Runę razem, przed jednym z kamiennych domów w Zielisku. Stali obok siebie i uśmiechali się. Patrzyli na dwójkę małych dzieci biegających wokoło. Ślicznych dzieci z blond lokami.<br />
Ta wizja zraniła serce Lin w pewien szczególny sposób. Nie mogła już opanować emocji nagromadzonych w ciągu całego dnia, i, dalej kucając nad strumykiem, ukryła twarz w dłoniach i zaniosła się płaczem. Mijały minuty, i choć wiedziała, że powinna już wracać do ogniska, łzy nie chciały przestać płynąć.Nox Nekorihttp://www.blogger.com/profile/09255242372861504375noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7865442764834110524.post-31852566139435383432012-11-18T05:18:00.001-08:002013-01-26T10:51:27.972-08:00Rozdział 1: "Obiecaj" Na gałęzi drzewa siedziała para dzieci. Ich bose stopy wisiały parę metrów nad ziemią. Dziewczynka miała rude, falowane włosy i drobną twarz upstrzoną piegami. Nosiła żółtą sukienkę za kolana, która była brudna od ziemi i trawy. Obok niej siedział chłopiec o kędzierzawych, blond włosach i jasnych oczach. Miał na sobie szarą koszulkę i wytarte, brązowe spodnie. Uśmiechał się zbójecko do swojej przyjaciółki.<br />
- Ej, Cass - dziewczynka zawsze nazywała chłopca używając skrótu jego imienia, którego pełna wersja brzmiała Cassmere. Tak samo on zwracając się do niej używał skrótu Lin, choć pełne imię dziewczynki brzmiało Linette. Był to ich prywatny pakt.<br />
- Co?<br />
- Pokaż mi jakąś nową sztuczkę - uśmiechnęła się zawijając włosy za ucho.<br />
Cass odwzajemnił jej uśmiech i rozejrzał się wokół siebie. Sięgnął ręką i zerwał jeden z listków z gałęzi, którą miał akurat obok siebie. Ukrył go w dłoniach i znieruchomiał na moment z półprzymkniętymi oczami. Lin obserwowała go ciekawie. Po chwili chłopiec westchnął ciężko i rozłożył dłonie. Spomiędzy jego palców wyleciała zielona ważka. Jej skrzydełka migotały w promieniach słońca. Zatoczyła koło nad głowami dzieci i poleciała gdzieś wysoko.<br />
- Super! - ucieszyła się Linette - Nigdy nie znudzą mi się te twoje czary! Nauczysz mnie kiedyś tego?<br />
- Tak, mówiłem już, że tak - Cass zmarszczył swoje jasne brwi - Ale na razie nie mogę. Jutro wyjeżdżamy z wioski.<br />
Lin, w odpowiedzi, odwróciła głowę w jego stronę i wpatrywała się w niego swoimi piwnymi oczami.<br />
- Gdzie?<br />
- Tata ma jakąś ważną sprawę i wyruszam razem z nim. Nie chce mnie zostawić tu samego.<br />
- Jak to samego? Ja tu jestem! I moja mama! - oburzyła się Lin.<br />
- No tak, ale wiesz... nie ma tu nikogo z mojej rodziny - odpowiedział Cass podkreślając wyraźnie ostatnie słowo - Nie wiem ile to potrwa, ani co będziemy robić... mam nadzieję, że będzie fajnie. Ale będę tęsknił za wioską.<br />
- I za mną?<br />
- Pewnie! Ale wiesz co? Wrócę do ciebie.<br />
- Obiecaj - poprosiła smutno Lin - obiecaj, że wrócisz jak tylko będziesz mógł.<br />
- Obiecuję - odparł Cass robiąc swojej przyjaciółce pstryczka w nos. Dziewczynka odchyliła głowę śmiejąc się.<br />
- Może nawet się przydam tacie, przecież jestem dobrym magikiem - rozmyślał Cassmere.<br />
- Jesteś najlepszy!<br />
- Pewnie! - odparł chłopiec i zasępił się trochę - Tata bierze konia i ruszamy jutro rano. Nie będzie żadnego balu pożegnalnego, tato nie chce, żeby nasz wyjazd był roztrząsany.<br />
- To jakaś tajna misja? - zaciekawiła się Lin.<br />
Cass tylko pokiwał głową i, wpatrzony w trawę pod nimi, powiedział cicho: Będę tęsknić.<br />
Lin nie zdawała sobie sprawy z bólu spowodowanego utratą przyjaciela aż do następnego ranka. Sama nie wiedziała, jak to się stało, ale zaspała. Kiedy słońce powoli wynurzało się na horyzoncie oświetlając nieśmiało kamienne domki, Lin wybiegła na zewnątrz w piżamie i z rozwianymi włosami. Cass siedział już na szarym koniu razem ze swoim tatą, poważnym, wysokim mężczyzną z blond brodą. Byli gotowi do drogi. Nie było czasu na długie pożegnania.<br />
- Pamiętaj o swojej obietnicy! - krzyknęła Lin odgarniając swoje włosy z twarzy. Cass uśmiechnął się i pokiwał głową. Pewnie obejmował szyję konia i patrzył hardo na swoją przyjaciółkę.<br />
- Pozdrów ode mnie swoją mamę, Linette! Żyjcie w zdrowiu! - zagrzmiał ojciec chłopca swoim codziennym, niskim i poważnym głosem. Przycisnął pięty do boków konia, a ten zarżał i pogalopował w kierunku lasu.<br />
<br />
<br />
Wioska, nazywana przez mieszkańców Zieliskiem, należała do niewielkiej grupy tych spokojnych i przyjaznych, wręcz utopijnych wiosek pozbawionych murów i zbędnych udogodnień. Mieszkańcy utrzymywali się z handlu wymiennego warzyw, ryb, skór. Od czasu, kiedy liczba demonów w lasach drastycznie zmalała, życie we wiosce dodatkowo się poprawiło. Ludzie przestali obawiać się ataku demonów na ich niskie, kamienne chatki, których ściany z biegiem lat zapadły się nieco w ziemię i obrosły z zewnątrz mchem. Klimat w tej okolicy był ciepły, powietrze suche, więc ludzie nie musieli nadmiernie martwić się zawilgotniałą, drewnianą podłogą; wnętrze kamiennych domków zawsze dawało przyjemny chłód i cień. Na każdą rodzinę przypadał jeden wychodek znajdujący się za domem. Wszystkie ścieżki były wydeptane, ciągnęły się wśród trawy i ogródków. Od północy Zieliska rósł las, a na południu rozciągała się polana przecinana strumykiem.<br />
Linette nigdy nie zapuszczała się dalej niż na dwa kilometry po za wioskę. Trochę bała się tej nieznanej reszty świata, ponadto nie była typem niespokojnej, ciekawskiej duszy. Odpowiadało jej życie w wiosce aż do końca jej dni. Brakowało jej jednak tego, z kim chciałaby to życie dzielić. Ze względu na jej dosyć nietypową urodę i kolor włosów, paru jej sąsiadów zwracało na nią uwagę, jednak generalnie nikt nie miał w Zielisku dużego wyboru kandydatów na męża lub kandydatek na żonę. W dodatku Lin nie chciała myśleć o tym, że mogłaby być z kimś innym niż z Cassmerem. Już jako dziecko była do niego niesamowicie przywiązana, a jego wyjazd wcale tego nie zmienił. Dobrze sobie dawała radę z tęsknotą, jednak nigdy nie zapomniała o swoim przyjacielu. Minęło pięć lat, potem następne pięć i jeszcze dwa, a Lin podczas spełniania codziennych obowiązków zastanawiała się cicho nad tym, czy Cass w ogóle żyje. <i>A jeśli żyje, to co teraz robi? </i>Nigdy nie płakała, nie martwiła się, a jedynie rozmyślała. <i>Nie ode mnie zależy to, czy wróci czy nie. </i>Być może takie tymczasowe rozwiązanie problemu było dla niej bezpieczniejsze.<br />
<br />
To był kolejny, zwykły, słoneczny dzień nie różniący się niczym od innych. Matka siedziała w jedynej izbie ich domu i segregowała warzywa w koszu na te, które można zjeść i na te, które trzeba będzie rzucić ptakom. Była bardzo szczupła. Robocza, szara sukienka, którą miała na sobie, wyglądała na stanowczo za dużą, a podwinięte rękawy co chwilę opadały na jej brudne dłonie.<br />
- Pomóc ci? - spytała Lin stojąc przy oknie i upinając swoje długie włosy w luźny kok z tyłu głowy.<br />
- Nie - matka uśmiechnęła się i odgarnęła z oczu kilka ciemnych kosmyków - Idź i zobacz, czy jakichś nie przeoczyłam.<br />
Lin kiwnęła głową i otarła ręce o swój fartuch w drobne, różowe kwiatki, prawie całkowicie zakrywający jej lawendową sukienkę z bufkami. Omiotła wzrokiem izbę z dwoma drewnianymi łóżkami, stołem, trzema krzesłami i regałem przykrytym schludnie poukładanymi tkaninami, czekającymi na wymienienie ich na parę ryb. Wzięła mały, pleciony koszyk stojący przy jednym z łóżek i wyszła z chłodnego domu na dwór, gdzie słońce znajdowało się już wysoko na bezchmurnym niebie.<br />
Wydeptana dróżka wijąca się między luźno rozrzuconymi domkami wiodła ku ogródkowi. Po drodze Lin spotkała Naoh, niską, pulchną staruszkę, która szyła stroje dla wszystkich mieszkańców. Wymieniły uśmiechy i minęły się obok krzaków uginających się pod ciężarem poziomek. Lin znalazła się w ogródku warzywnym, który był trochę większy od powierzchni jej domu, otoczony niskim drewnianym płotkiem. Dziewczyna kucnęła i zaczęła sprawdzać metr po metrze <i>Czy mama nie przeoczyła żadnego warzywa</i>. Wyciągnęła z ziemi dwie ciemnogranatowe bulwy i schowała do koszyka.<br />
W pobliżu rozległo się rżenie konia i podniesione głosy ludzi. Zaciekawiona Lin wyszła z ogródka na drogę. W jej kierunku jechał na czarnym koniu młody mężczyzna, na oko w jej wieku. Rozglądał się z radością wokół siebie, a ludzie, którzy byli akurat w pobliżu, wołali coś do niego lub tylko patrzyli zaskoczeni. Chłopak machał im ręką i uśmiechał się, lecz kiedy zobaczył Lin, przestał zwracać na nich uwagę.<br />
<i>Cass? </i>Serce Lin załomotało tak, jak jeszcze nigdy.<br />
- Cass! - krzyknęła robiąc krok wprzód. Nie mogła uwierzyć własnym oczom, czuła, jak jej dłonie drżą a nogi uginają się pod nią. Wydawało się jej, że śni.<br />
Chłopak zeskoczył lekko z konia. Był o głowę wyższy od niej, ubrany w długi, ciemnobrązowy płaszcz i dopasowane spodnie z miękkiego materiału i koszulę z klamrami. Jego blond włosy były trochę dłuższe, niektóre kosmyki sięgały mu do ramion. Jego jasne oczy błyszczały.<br />
- Lin, nic nie urosłaś! - powiedział patrząc na nią z góry, jego spojrzenie jednak było miękkie, twarz spokojna.<br />
- Poczekaj, jeszcze cię przerosnę - odpowiedziała Linette i rzuciła mu się na szyję. Tak bardzo stęskniła się za jego bliskością, lecz teraz był znacznie wyższy i szerszy, trudniej było jej go objąć. <i>Ile to lat się nie widzieliśmy? </i>Zamknęła oczy, objął ją.<br />
- Pachniesz bulwami - zaśmiał się.<br />
- Ktoś w tej wiosce musi się zająć brudną robotą - odpowiedziała, puszczając go. Wygładziła dłońmi swój fartuch, po czym nieco zmieszana założyła za ucho niesforne, rude kosmyki, które wypadły z koka. Cass rozejrzał się wodząc wzrokiem po paru zebranych wokoło mieszkańcach.<br />
- Umieram z głodu, chodźmy gdzieś usiąść i zjeść - zaproponował klepiąc konia w zad.<br />
- Hej, przepraszam, czy ktoś mógłby się zająć moim koniem? Płacę biżuterią! - krzyknął za siebie.<br />
Natychmiast podbiegła jedna z gospodyń w średnim wieku, Ella, matka trójki dzieci. Uśmiechnęła się i złapała konia za siodło.<br />
- Dziękuję, najem się i przyjdę z zapłatą - Cass uśmiechnął się promiennie w odpowiedzi.<br />
Ruszył za Lin w kierunku jej domu.<br />
- "Płacę biżuterią"? - Lin uniosła brwi - Chyba masz mi dużo do opowiadania.<br />
- Pewnie! Trochę się działo. Ale najpierw muszę coś zjeść.<br />
Weszli do domu, w którym matka Lin kończyła właśnie sortowanie warzyw. Ucieszyła się na widok Cassa, wstała i podeszła.<br />
- Niemożliwe, że to ty! Ale duży chłop z ciebie! - śmiała się.<br />
Cassmere ukłonił się lekko.<br />
- Wróciłem, dzień dobry!<br />
Lin, trochę niezdarnie, zdjęła z siebie swój fartuch zostając w lawendowej sukience, po czym zabrała z drewnianego pojemnika na stole chleb i kawałek suszonego mięsa. Ułożyła je na kamiennym, polerowanym talerzyku i uśmiechając się przelotnie do mamy dała znać Cassowi, aby wyszedł za nią. Matka nie zdążyła o nic się spytać młodego mężczyzny, ale wiedziała, że Lin jest dla niego ważniejsza, w końcu są przyjaciółmi. Pokręciła tylko głową i z westchnieniem usiadła znowu na krześle.<br />
<br />
Siedzieli na kamiennej ławce za domem opierając się plecami o jego zimne ściany. Cass kończył jeść. Lin patrzyła z zadowoleniem, jak ten gryzie i przełyka. Sprawiało jej to radość, czuła też spokój. Nie mogła powstrzymać szczerego uśmiechu, który pchał się jej na usta.<br />
- Dotrzymałeś obietnicy - powiedziała tonem, jakim matka chwali swoje dziecko.<br />
- Pewnie! Przepraszam, że tyle mi to zajęło, trochę się działo. Mam dobrą i złą wiadomość, którą chcesz usłyszeć najpierw?<br />
- Złą - odpowiedziała bez namysłu Lin przełykając ślinę.<br />
- Mój ojciec nie żyje.<br />
<i>Spodziewałam się tego.</i><br />
- Wtedy, jak z nim wyjechałem, mój ojciec pomagał swojemu przyjacielowi w bitwie. Ten facet nazywa się Sammuel i jest właścicielem miasteczka. Miał problemy z innym, wpływowym typem, wiesz, taka mała wojna. Podczas niej mój ojciec zginął i było blisko, żebym i ja podzielił jego los. Sammuel uratował mnie w ostatniej chwili, a potem przyjął mnie do swojego domu i się mną zajął - mówił Cass gestykulując rękoma - Jestem teraz jego dłużnikiem. Do końca życia.<br />
Lin, z poważną miną, powoli skinęła głową, na znak, że rozumie. Odczekała chwilę i spytała niepewnie:<br />
- A jaka jest dobra wiadomość? Oprócz tego, że przeżyłeś i jesteś cały i zdrowy.<br />
- Żenię się.Nox Nekorihttp://www.blogger.com/profile/09255242372861504375noreply@blogger.com2