piątek, 7 grudnia 2012

Rozdział 3: Tajemnica

         Bez cienia wątpliwości to była najgorsza noc w całym życiu Linette. Ciągnęła się w nieskończoność i była przepełniona depresyjnymi myślami, gniewem i rozczarowaniem. Lin przewracała się z boku na bok i gniotła dłońmi koc, wbijając w niego paznokcie ze złości. Po chwili wracał smutek, więc kuliła się zrezygnowana, a potem znowu nadchodził gniew, więc historia zataczała koło. Nie było tam jednak miejsca na łzy, ani tym bardziej na krzyki, dziewczyna nie chciała obudzić mamy śpiącej na łóżku w odległości zaledwie metra. Nie chciała się nikomu zdradzać ze swoimi uczuciami względem przyjaciela.
          Lin wiedziała, że straciła swoją szansę, jeszcze zanim ją dostała. Z jednej strony wyglądało na to, że wszystko zaszło już za daleko, ale jednak gdzieś głęboko w niej była jeszcze mała nadzieja. Lin nie chciała czuć się gorsza, chciała zrobić coś, co polepszyłoby jej wizerunek w oczach innych, a także jej własnych. To sprawiłoby, że poczułaby się znacznie lepiej w zaistniałej sytuacji, bezczynność i posłuszne pogodzenie się z losem jej nie odpowiadało. Nie chciała zakończyć tego wszystkiego z poczuciem, że nie pokazała swojej siły, że nie udowodniła wszystkim swojej wartości.

           Dzień był ciepły i słoneczny. Lin otarła opuchnięte oczy i wolno wstała. Ziewnęła. Matki już nie było, pewnie poszła do ogródka albo do sąsiadów. Na stole był jednak przygotowany chleb i mus owocowy. Lin szybko zjadła i wyszła z domu. Po pierwszym kroku poraziły ją silne promienie słońca. Dochodzi już południe. Wszystko dookoła wyglądało zwyczajnie, jak co dzień. Rzędy kamiennych domków po obu stronach ścieżki, ludzie podlewający rośliny w ogródkach, jeden mały brzdąc ciągnący mamę za spódnicę, rżenie koni dobiegające zza zakrętu. Lecz dla Linette ten właśnie dzień był znaczący. Poszła poszukać Cassa. Znalazła go w jednym z ogródków, w którym stał wśród warzyw z matką Runy. Wskazywał na rośliny i wyglądało na to, że coś jej tłumaczy. Kawałek za nimi, na ławce, siedziała Runa i kręciła loka na palcu.
          Lin czekała paręnaście metrów dalej. Została niezauważona, skryta w cieniu rzucanym przez domek, o którego ścianę się opierała. Miała nadzieję, że Cass uwolni się od towarzystwa choć na chwilę, ale tak się nie stało. Co chwila towarzyszyła mu albo Runa, jej matka, albo któryś z sąsiadów. Cass i jego przyszła żona byli teraz główną atrakcją w Zielisku, każdy miał do nich jakąś sprawę, lub chciał im pogratulować. Tym samym Lin spędziła większość dnia na obserwowaniu Cassa z daleka. W pewnej chwili, kiedy szedł akurat sprawdzić swojego konia, podbiegła do niego.
- Hej! - krzyknęła.
- Hej - uśmiechnął się do niej i przystanął. - Widziałem cię wcześniej. Czemu wtedy się nie przywitałaś?
- Muszę z tobą porozmawiać w cztery oczy. Czy Jaśnie Pan znajdzie dla mnie chwilkę?
Cass zaśmiał się: - Pewnie! O co chodzi?
W tym momencie podeszła do nich kobieta, która poprzedniego dnia obiecała się zająć koniem w zamian za biżuterię.
Lin rzuciła przyjacielowi zrezygnowane spojrzenie.
- Przepraszam, spotkajmy się za chwilę za twoim domem, na ławce - szepnął Cass. Rudowłosa tylko przytaknęła i niechętnie ruszyła w stronę, z której przyszła.

          I znowu siedzieli razem na kamiennej ławie, z widokiem na ogródek, fragment lasu i połyskujący w oddali strumyk. Cass czekał, a Lin przez chwilę zbierała w sobie odwagę, by w końcu powiedzieć:
- Domyślam się, jaka będzie twoja odpowiedź, ale proszę, przemyśl to. Chciałabym, żebyś zabrał mnie ze sobą do Sammuela. Teraz, jak będziesz jechał, żeby walczyć. Chciałabym być gdzieś w pobliżu, niekoniecznie na polu walki, ale żebyś chociaż pozwolił mi być gdzieś niedaleko siebie. Zrobię wszystko, co będzie trzeba, będę słuchać rozkazów, będę pomocna. Nie boję się i chcę tam jechać.
Cass patrzył jej prosto w oczy przez krótką chwilę, a potem twarz mu stężała, pochylił głowę i westchnął ciężko.
- Nie ma mowy.
- Proszę! - niemalże krzyknęła Lin - Zastanów się nad tym jeszcze. Nie będę ci sprawiać żadnych kłopotów.
- Czemu ci na tym zależy?
- Bo mam dość życia tutaj, chciałabym zobaczyć i przeżyć coś nowego. - Kłamała, ale przychodziło jej to z zadziwiającą łatwością - Poza tym nie widzieliśmy się tyle lat i ledwo przyjechałeś, to znów od razu opuszczasz Zielisko. - Przełknęła nerwowo ślinę.
Cassmere spojrzał na nią, w jego oczach odbił się jakiś ból. Albo troska. Parę blond kosmyków spadło mu na twarz, okalając jego delikatnie zarysowaną szczękę i chude policzki.
- Zrobimy tak... - Lin wstrzymała oddech - nikomu nie powiem o tym głupim pomyśle i oboje po prostu o nim zapomnimy.
Widział, z jakim wyrzutem i smutkiem patrzy na niego jego przyjaciółka, więc dodał:
- Musisz zostać tutaj. Będziesz bezpieczna. Nikt by się nie zgodził, żeby cię brać na taką wyprawę.
Położył jej dłoń na ramieniu.
- To wszystko, o czym chciałaś porozmawiać?
Lin wolno spuściła głowę wbijając wzrok w czubki swoich skórzanych, brązowych butów.
- Jeszcze się spotkamy przecież, będziemy mogli pogadać, pożegnać się. Rano będę musiał jechać. Ale mamy jeszcze trochę czasu.
Jasne. Już widzę, jak zostawisz Runę i jej matkę na pastwę obcych im ludzi i idziesz ze mną w las, tak jak to robiliśmy kiedyś.
Uśmiechnął się, mrugnął okiem i odszedł. Zapewne miał jeszcze parę rzeczy do załatwienia. (I to jest właśnie to jego "trochę czasu"?).
No to przechodzę do planu B.

          Późnym wieczorem, kiedy wszyscy szykowali się do snu, Lin pożegnała się z Cassmerem. Przytulili się mocno; życzyła mu dobrej drogi i szybkiego powrotu. On obiecał, że wróci w jednym kawałku i poczochrał jej ognistą czuprynę. Ona w odpowiedzi szturchnęła go przyjacielsko i oboje się roześmiali. Uwielbiam jego śmiech. Potem Lin wróciła do swojego domu, gdzie matka akurat kończyła kolację. Usiadła naprzeciw niej i położyła ręce na stole, splatając palce.
- Mamo.
- Hm?
- Wyjawię ci tajemnicę.
Matka uśmiechnęła się pobłażliwie i zaczęła zbierać palcami okruszki ze stołu.
- To mów.
- Jutro Cass wyjeżdża do Sammuela, zabrać coś ważnego, nie wiem co. W każdym razie zabiera mnie ze sobą. Runa ze swoją matką tu zostaną, a my szybko wrócimy. Zajmie to pewnie parę dni. - Uśmiechnęła się, patrząc na zdziwioną minę mamy.
- I ty teraz mi to mówisz? Nie wiem czy się mogę zgodzić na coś takiego...
- Czemu nie? Przecież będę bezpieczna no i wreszcie zobaczę coś po za Zieliskiem. To dobra odmiana.
- Czemu stawiasz mnie w takiej sytuacji? Jeżeli jutro wyjeżdżacie...
- Nie martw się - Lin wstała, podeszła do mamy i przytuliła ją - Za parę dni wrócimy. Nic mi nie będzie. Tylko że cała ta wyprawa nie jest niczym szczególnym, także prawie nikt o niej nie wie. Nie ma potrzeby, żeby wiedzieli.
Mama zmarszczyła brwi, ale Lin wiedziała już, że się zgodziła.
- Poznam Sammuela i też nareszcie spędzę trochę czasu z Cassem.
- Dobrze - mama westchnęła - Ale chciałabym jeszcze o tym z nim porozmawiać.
Serce Lin zaczęło bić szybciej, czuła, że dłonie się jej pocą.
- Teraz? Daj spokój, jest już noc - odparła szybko - Wszystko jest już gotowe i rano się zabiorę, nie musisz się niczym martwić.

          Plan był niebezpieczny i szyty grubymi nićmi. Istniało też duże prawdopodobieństwo, że się nie uda. Wystarczyłoby małe niezgranie w czasie, żeby Lin wyszła szybciej od Cassa i żeby ten spotkał jej matkę. Linette doskonale o tym wiedziała, ale postanowiła postawić wszystko na jedną kartę i spróbować. Obudziła się przed świtem, zapakowała parę ubrań i trochę jedzenia do skórzanej torby na dwóch paskach i wyszła z domu, całując na pożegnanie śpiącą mamę w policzek. Starając się pozostać niezauważoną przebiegła na drugi koniec Zieliska, gdzie znajdował się dom Cassa. Czekała. Widziała zza drzewa, jak pożegnał się z wyraźnie zaspaną Runą, a potem w towarzystwie dwóch mężczyzn - tych samych, którzy przybyli z narzeczoną i jej matką - ruszyli w las. Nie jechali szybko, ponieważ jeden z koni ciągnął za sobą drewniany wózek na dwóch wielkich kołach, wypełniony najprawdopodobniej kocami i jedzeniem. Lin ruszyła za nimi, trzymając się spory kawałek z tyłu. Ukrywała się za drzewami, chciała zostać niezauważona przez pewien czas. Na razie wszystko idzie świetnie. Cieszyła się w duchu. Była też bardzo podekscytowana. Plan był taki, że ujawni się dopiero po paru godzinach, kiedy będą już daleko od wioski. Wtedy Cass nie wyśle jej przecież samej z powrotem, ani też nie będzie już mógł zawrócić. Tak przynajmniej sądziła.

3 komentarze: