piątek, 3 maja 2013

Rozdział 13: Kto żyje, a kto umiera


         Korytarz kończył się rozwidleniem. Linette wybrała wejście na prawo i znalazła się
w małym pokoju wypełnionym półkami uginającymi się pod ciężarem rzeźbionych naczyń, świeczników i donic. Wyglądają na wiele warte. Lin kusiło przez chwilę, aby coś zabrać, ale szybko porzuciła tę myśl i podeszła do okna. Rozsunęła lekkie, błękitne zasłony i wyjrzała. Znajdowała się teraz na najwyższym piętrze domu, z tej wysokości widziała ognie wielu, kilkudziesięciu pochodni. Ci, którzy je trzymali, przechodzili dosyć szybko od strony bram miasta w jego głąb. Lin usłyszała również jakieś krzyki i dźwięki miecza uderzającego o miecz. Poczuła ucisk w żołądku. W domach po kolei zapalały się światła, jednak wyglądało na to, że mieszkańcy nie chcą wychodzić na zewnątrz, większość wolała się nie mieszać w walkę. Zamiast cieszyć się, że Sammuel najpewniej wygra, Lin martwił sam przebieg bitwy. Mieszkańcy miasteczka byli niewinni, konflikt zaczynał i kończył się na Normie.
         Lin przypomniała sobie swój sen, przerażające krzyki, dym i ogień. Nie chciała oglądać tego drugi raz, w rzeczywistości. Walka powinna skończyć się jak najszybciej, bez rzezi. Mam nadzieję, że Cass ma takie samo zdanie na ten temat. Postanowiła go dogonić, odszukać. Przeszła przez najbliższe drzwi i trafiła na schody. Zbiegła po nich, a kolejnym pomieszczeniem, na jakie trafiła, była tym razem spiżarnia. Znalazła tam ciało jakiegoś strażnika, młodzika. Leżał brzuchem i twarzą do dołu w kałuży krwi. Nie przyglądając mu się, pobiegła dalej, przez następne drzwi. Znalazła się w kolejnym korytarzu, ten jednak był kwadratowy, z wielkim oknem wychodzącym na skromny ogródek. Lin miała teraz do wyboru dwie pary dużych, drewnianych drzwi i nie mogła się zdecydować. Ponieważ odkąd opuściła celę, nie widziała ani nie słyszała nikogo, postanowiła zaryzykować.
- Cass! – wrzasnęła z całych sił i odczekała chwilę – Caaass!
Czekała. Założyła sobie za ucho parę kosmyków i pozwoliła sobie odetchnąć. Nic się nie stało, nikt nie przyszedł, więc postanowiła wybrać drzwi na wprost. Otworzyły się skrzypiąc, ukazały Lin półokrągły pokój połączony z wspaniałym, kamiennym tarasem, również półokrągłym. Niski murek oddzielał posiadłość od wysokości. W pomieszczeniu na środku leżały dwie, wielkie, czerwone pufy, a między nimi stoliczek, na którym stał jeden, pusty kubek. Na ścianach wisiały malunki przedstawiające kolejno Norma - niezbyt udana podobizna, jakiś skalisty krajobraz i wielkiego, groźnego wilka. Oprócz drzwi, przez które Lin tam trafiła, było też drugie wyjście, pusta, wąska framuga w ścianie, za którą rozciągała się ciemność.
         Ognistowłosa zrobiła krok w tamtą stronę i zmrużyła oczy, aby przeniknąć czerń.
- Tam jest moja sypialnia – usłyszała głos za swoimi plecami. Odwróciła się i zobaczyła Norma. Miał na sobie ozdobny, ciemnoniebieski szlafrok zapinany na klamerki i nie zawiązane, skórzane buty. Wyglądał na niewyspanego i  zdenerwowanego, w prawej dłoni ściskał nóż, równie duży jak ten, który miała Lin.
- To ty wyrżnęłaś wszystkich moich strażników? – zapytał Norm robiąc krok do przodu – Nie wyglądasz mi na taką. To pewnie ten twój chłopak zrobił, co?
Lin zaczęła się cofać, dopóki nie nastąpiła stopą na skrawek jednej z puf.
- Jak się wydostaliście z celi? Jakaś nowa sztuczka Sammuela?
Zaraz się na mnie rzuci z tym nożem i przegram. Nie umiem walczyć, zabije mnie.
- Ta walka jeszcze nie jest przesądzona. Moi ludzie szybko się nie poddadzą – mówił dalej Norm, robiąc kolejny krok – Może zostaniesz tu ze mną, dopóki sytuacja nie zrobi się jasna?
         W jego oczach Lin dostrzegła desperację i szaleństwo. Nie czekając na kolejne pytania, szybko pochyliła się, chwyciła pufę i cisnęła nią za siebie, w Norma. Rzuciła się do ucieczki.
W momencie, w którym jej stopa miała przekroczyć próg, poczuła rwący ból. Norm złapał ją za włosy i mocno pociągnął do tyłu. Upadła uderzając plecami o posadzkę. Ryknęła z bólu, jej rany obudziły się, niczym ze snu, paląc żywym ogniem. Upuściła nóż, nie mogła złapać tchu, poczuła, jak do oczu napływają jej łzy. Norm znowu pociągnął ją za włosy, w górę, ledwo dała radę wstać.
- Siadaj – powiedział mężczyzna popychając ją na pufę. Posłuchała, zapadła się w miękki materiał, wciąż czując ból przeszywający jej plecy.
Norm kopnął jej nóż pod ścianę, a potem stanął przy ognistowłosej, patrząc na nią uważnie.
- Poczekamy tu, razem.
Trzeba było nie wrzeszczeć. Idiotka.
Minęło parę minut, Lin nie odważyła się nawet drgnąć, siedziała zwrócona w stronę tarasu, wpatrzona w dachy domów. Miała nadzieję, że noc wkrótce się skończy. Że dożyje rana. Norm wziął do ręki kubek ze stolika i widząc, że jest pusty, ze złością wyrzucił go. Naczynie przeleciało nad murkiem otaczającym taras i tam zniknęło.
- Powiesz mi, jak się wydostaliście z celi?
Lin nie odpowiedziała, czekając na cios w twarz albo pchnięcie nożem.
- Dlaczego jesteście po stronie Sammuela? On jest niby w czymś lepszy ode mnie? Wszyscy jesteśmy tacy sami…
Ognistowłosa zacisnęła zęby. Jej złożone na kolanach dłonie drżały. Z psychopatami się nie rozmawia. Nie mogę mu nic powiedzieć.
- Jak przyszłaś do mnie prosić o pracę, to byłaś bardziej gadatliwa – ciągnął tamten – Ech, widzę, że łatwo dopasowujesz się do nowych sytuacji. Szkoda, że nie masz ochoty rozmawiać, noc jest długa…
- Norm, zostaw ją – to był głos Cassa. Stał przy wejściu do sypialni, w jednej dłoni trzymał krótki miecz, w drugiej – kubek. Upuścił go, po czym powoli złożył dłoń w pięść.
Linette, widząc przyjaciela, nie mogła powstrzymać uśmiechu. Norm pociągnął ją do góry, tak, że stanęła na nogi, i przyłożył nóż do jej gardła.
- Zabiję ją. Jeśli nie chcesz patrzeć, jak umiera, odłóż swój miecz i kopnij go w moją stronę – mówił spokojnym głosem Norm.
W kącikach ust Cassa zatańczył lekki uśmieszek. On nie potrzebuje miecza, pomyślała Lin z satysfakcją, jest magiem. Na swojej skórze czuła zimny dotyk ostrza.
- Nie zabijesz jej – odpowiedział Cass bardzo powoli zbliżając się do nich – Już i tak przegrałeś. Zabicie jej tego nie zmieni, nic ci nie da.
- Ale przynajmniej złamię ci serce – burknął Norm.
Tętno Lin przyspieszyło.
- I na tym ci teraz zależy? Chcesz wszystkim dowieść, że taki jesteś okrutny? Taki, za jakiego wszyscy cię mają?
- Wszyscy?  Jestem dobrym właścicielem Khanslar.
- Skoro jesteś dobry, to jej nie zabijaj.
Norm widocznie się namyślał, bo nic nie odpowiedział, ale nieco mocniej przycisnął nóż do szyi Lin, ta uniosła lekko brodę do góry. Wpatrzona była w Cassa, z wdzięcznością, że ją znalazł.
Cassmere uśmiechnął się lekko, przyjaźnie, i zrobił kolejne dwa kroki naprzód.
- Opuść nóż. Spokojnie…
         Norm gwałtownie padł na podłogę, ciągnąc za sobą Lin. Nóż zdążył otrzeć się o jej podróbek, lekko go rozcinając. Będąc na posadzce, ognistowłosa w pośpiechu uwolniła się spod ciężkiej ręki mężczyzny i nerwowo odgarniając włosy z oczu, odsunęła się metr dalej. Siedziała przy stoliku, podpierając się rękami z tyłu. Ze zdziwieniem patrzyła na Norma, z którego pleców wystawała strzała. W drzwiach, tych, do którymi plecami stali, tych, przez które weszła Lin, stał Bran, całkowicie nieruchomo, z łukiem w ręku. Miał twarz bez wyrazu i wpatrywał się w dziewczynę.
Kiedy Cass otrząsnął się z szoku, co trwało parę sekund, stanął przy Lin.
- Nie musiałeś tego robić, on by jej nie zabił… Kim właściwie jesteś?
Bran nie odpowiedział, dalej patrzył na Lin, a ona wyczytała w jego oczach „Spłaciłem swój dług”. Z roztargnienia wyrwał ją dotyk dłoni Cassa na jej ramieniu. Odwróciła się do przyjaciela i szepnęła:
- Ja go znam. Kiedyś ci o nim opowiem, a teraz niech idzie.
Po podłodze powolutku rozlewała się szkarłatna krew Norma, który wydał z siebie ostatnie, ciche westchnienie. Bran odwrócił się i odszedł, jak gdyby nigdy nic. Cass, marszcząc brwi pomógł Lin wstać, a ona objęła go i uśmiechnęła się z ulgą.

1 komentarz: