sobota, 26 stycznia 2013

Rozdział 7: Pod gwiazdami

         Bran stwierdził, że w dalszym ciągu są za blisko kryjówki bliźniaków, więc trzeba się przenieść dalej. Po nieprzespanej nocy Lin ledwo mogła utrzymać się na nogach, ale dzielnie podążała za nowym towarzyszem. Aby zachować trzeźwość umysłu i nie zasnąć na stojąco, zastanawiała się nad tym, w jaki sposób może wykorzystać obecną sytuację na swoją korzyść. Bran zdawał się poruszać po lesie tak, jakby znał go doskonale, każdy zakręt, każde drzewo. Musi się tak tułać bardzo długo.
- Odprowadzę cię w okolice najbliższej wioski, tam będziesz musiała sama sobie poradzić.
Lin kiwnęła głową.
- Dziękuję.
- Jak to się stało, że tamci cię złapali?
- Oddzieliłam się od tych, z którymi podróżowałam.
- Dlaczego?
- Zaatakowało nas stado ptaków.
Bran chrząknął na znak, że rozumie. Szedł parę kroków przed nią, ze sztyletem w dłoni, na wszelki wypadek - w pogotowiu. Był skupiony, ale jednocześnie pewny siebie, wiedział, dokąd idzie.
- Mógłbyś mnie zaprowadzić do konkretnego miasteczka?
- Jakiego?
Lin zajęło chwilę przypomnienie sobie nazwy.
- Khanslar - w jej głowie pojawił się pomysł. Szalony, ale jedyny, jaki w tej chwili miała. Jego głupota była uderzająca, ale mogło się udać. Dla Cassa.
- Czemu akurat tam? - Bran odwrócił się do niej i zmrużył oczy.
- Bo tam właśnie miałam iść - odpowiedziała Lin ze zniecierpliwioną miną, jaką matka mogłaby zademonstrować dziecku nie mogącemu zrozumieć prostej rzeczy.
- Mhm - mruknął Bran i założył ręce na piersi - Będę z tobą szczery i chcę tego samego od ciebie. Chyba ukrywasz coś przede mną, coś istotnego. Możliwe, że mówisz prawdę, ale mi się zdaje, że jesteś po prostu dobrym kłamcą.
Dzielił ich jedynie metr. Lin nie odezwała się, póbowała nie zdradzić mu tego, że jest zaniepokojona, nie odwróciła jednak wzroku.
- Czy nie zasłużyłem sobie na szczerość tym, że ci pomagam? - Bran podszedł krok bliżej.
Nastała dłuższa chwila ciszy.
- Dobrze. Powiem ci o co chodzi, jeżeli dasz mi słowo, że zaprowadzisz mnie do tego miasteczka.
- Mi to pasuje - mężczyzna wyciągnął do niej dłoń, którą uścisnęła - Umowa to umowa.
Czekał i uważnie obserwował Lin.
- Między Khanslar, a innym miasteczkiem, jest konflikt, w którym uczestniczy ważna dla mnie osoba, chcę jej pomóc.
- To twój chłopak?
Lin nie odpowiedziała. Bran uśmiechnął się i ponownie założył ręce na piersi.
- Nie ma się czego wstydzić. Jak chcesz mu pomóc?
- Mogę być szpiegiem w Khanslar.
- Odważna jesteś.
- Raczej głupia.
- To też - zaśmiał się Bran - Granica między odwagą i głupotą jest bardzo cienka, łatwo ją przeoczyć. Ale nie zamierzam się wtrącać...
- To jak, idziemy? - Lin była już zniecierpliwiona, a pytania Brana przypomniały jej o tym, że Cass ma narzeczoną i wkrótce bierze ślub. Jednak w tej chwili wydawało jej się to czymś odległym, nierzeczywistym. Jak jakaś historia z całkowicie innego wymiaru. Ale Cass był prawdziwy. To dla niego opuściła Zielisko.
- Tędy - zmienili kurs na południe.
- Kiedy tam dojdziemy?
- W tym tempie za dwa, może trzy dni.
- Świetnie - westchnęła Lin. Cass, nie śpieszcie się. Poczekajcie jeszcze trochę.

         Minęło południe. Przed oczami Lin zaczęły tańczyć czarne plamki, było jej słabo, oczy same jej się zamykały. Podążała za Branem, który nie wydawał się być ani trochę zmęczony. Drzewa wokoło były stare i grube, porośnięte mchem, rosnące dość blisko siebie. Stąpając chwiejnie po runie leśnym, przez głowę rudowłosej nieskładnie wirowały różne myśli. Czy dobrze zrobiłam? Może on wcale nie prowadzi mnie do miasteczka? A może on sam nie jest pewny, gdzie idziemy? Może Cass już dotarł do Sammuela? Może już nigdy więcej Cassa nie zobaczę? Może...? Straciła równowagę i lecąc w bok, trafiła ciałem na drzewo. W momencie, gdy osuwała się na ziemię walcząc z sennością, Bran podbiegł do niej i ją podtrzymał.
- Jak się czujesz?
- Jak widać...
- Dotąd nie miałem żadnych towarzyszy, zapomniałem, że nie wszyscy są przyzwyczajeni do długiego łażenia po lesie - Bran kucnął przy Lin. Uśmiechając się lekko obserwował ją chwilę, podczas gdy ona bezskutecznie próbowała się podnieść. Jej mięśnie odmawiały posłuszeństwa, więc w końcu się poddała, wzdychając ze zrezygnowaniem. Było jej już wszystko jedno, przestała nawet myśleć.
- Dobra, czas na odpoczynek.
         Bran ostrożnie wziął ją na ręce i przeniósł kawałek dalej. Położył jej bezwiedne ciało na dywanie z mchu, a ona niemal natychmiast zamknęła oczy i odpłynęła w ciemność. Gdy się obudziła, zauważyła, że nad nią rozłożony został "namiot", a w dodatku ona sama przykryta jest kocem. Ze zdziwieniem rozejrzała się wokoło i zauważyła Brana. Siedział naprzeciwko opierając się plecami o drzewo, bawił się sztyletem.
- Dziękuję - powiedziała zachrypniętym głosem Lin.
- Nie ma sprawy. Lepiej ci teraz?
- Dużo lepiej - dziewczyna zdjęła z siebie koc i złożyła go w kostkę. Spojrzała w górę i wywnioskowała, że jest już prawie wieczór; na niebie nie było żadnych chmur.
- Nie musiałeś specjalnie dla mnie rozkładać tej płachty. Nie wygląda, jakby miało padać.
- Ale ptaki bywają złośliwe - zaśmiał się Bran - Zresztą... chyba się już o tym przekonałaś - Wstał. - O ile ta historia, którą mi opowiedziałaś, jest prawdziwa.
Lin zignorowała tą ostatnią uwagę i pomogła mu zapakować wszystko do wora, który potem zarzucił sobie na plecy. Ruszyli dalej, przygryzając sobie po drodze kawałki suszonego mięsa. Mijali drzewa, głazy, dla Lin wszystko wyglądało tak samo. Sama od razu bym się zgubiła.
- Długo już tak żyjesz? W lesie.
- Wystarczająco długo, aby go dobrze poznać.
- Właśnie widzę... Masz dobrą orientację w terenie.
- Czy ten twój chłopak jest kimś ważnym?
Lin zawachała się, zaskoczona pytaniem, którego się nie spodziewała.
- Dla mnie jest ważny.
- Ten konflikt między tymi miasteczkami... to coś poważnego?
- Trudno powiedzieć - odpowiedziała wymijająco, strzepując z ramienia liść.
Bran zaśmiał się pod nosem. Pytanie za pytanie, odpowiedź za odpowiedź.
       Powoli zaczęło się ściemniać, niebo z odcieni pomarańczy i róży przechodziło we fiolety i granat. Lin błądziła wzrokiem po drzewach, niemalże z każdą minutą widoczność się zmniejszała, a Bran mimo to podążał naprzód, nie odwracając się za nią.
- Nie zatrzymyjemy się?
- Pół dnia przespałaś, to teraz musimy iść nocą - odpowiedział jej towarzysz beznamiętnie.
- To bezpieczne?
Lin nie dostała odpowiedzi, więc zaczęła się denerwować. Przyspieszyła kroku, żeby być bliżej Brana.
Słońce zniknęło za horyzontem, a las stał się ciemny, światło księżyców i gwiazd ledwo oświetlało im drogę.
- Może jednak się zatrzymamy? Nic nie widzę.
- Ślepa jak kret - mruknął Bran - Nie marudź. Chyba chcesz się dostać do tego Khanslar?
- Chcę - odpowiedziała Linette przełykając ślinę. Rozglądała się uważnie. Nie bała się ciemności, ale tego, co się mogło w niej kryć. A ponieważ całe życie spędziła w bezpiecznym Zielisku, nie wiedziała, co takiego może budzić się nocą w lesie i nie chciała tego sprawdzać na własnej skórze.
       Jakby w odpowiedzi na jej lęk, gdzieś parenaście metrów za nią coś chrupnęło - zdeptana gałązka. Bran zatrzymał się niespodziewanie, przez co Lin prawie na niego nie wpadła. To byłby już drugi raz.
- Też to słyszałeś? - obejrzała się za siebie z niepokojem. Wytężała wzrok, ale pośród setek czarnych cieni nie mogła dojrzeć nic konkretnego.
Nie licząc szumu drzew, wokoło panowała cisza - żadnych kolejnych deptanych gałązek. Bran nasłuchiwał chwilę, po czym powiedział:
- Chyba coś nas śledzi, ruszmy się w bardziej oświetlone miejsce.
Serce Lin zaczęło bić jak szalone. Odruchowo złapała rękę Brana i mocno trzymała, nie chciała zostać nawet kroku z tyłu. Nie obchodziło jej, że krótko go zna i mało o nim wie, liczyło się dla niej jedynie to, że może polegać tylko na nim.
         Bran spojrzał na Linette wymownie, ale nie wyrwał ręki z jej uścisku. Zaczęli przedzierać się przez gęste zarośla w szybkim tempie, a w tym czasie Lin usłyszała parę niepokojących szelestów z tyłu i z ich prawej strony. Weszli na małe wzgórze, które było stosunkowo mniej zalesione, a bardziej oświetlone przez gwiazdy.
           Między starymi drzewami zaiskrzyły trzy pary srebrnych oczu. Zaczęły powoli zbliżać się do Brana i Lin, wczepionej w niego z desperacją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz