niedziela, 17 marca 2013

Rozdział 11: Po drugiej stronie muru

        Miejscem, do którego strażnicy przyprowadzili Lin, była duża sala z małą wnęką i trzema celami oddzielonymi od siebie i reszty pomieszczenia mocnymi drewniano-stalowymi kratami. Trudno to nazwać więzieniem. We wnęce było jedyne okno, a pod nim stał stolik i krzesło, na którym siedział naburmuszony mężczyzna w średnim wieku z krzaczastą brodą; on i jego niemały brzuch.
        Lin została wepchnięta i zamknięta w środkowej celi wypełnionej słomą walającą się po podłodze. Pod kamienną ścianą stało coś, co można by nazwać łóżkiem, choć w rzeczywistości była to wielka sterta szmat powleczona poszewką. W kącie stało puste wiadro, a obok niego niziutki taborecik. Dziewczyna usiadła na nim zrezygnowana i patrzyła na strażników odchodzących razem z jej torbą. Został jedynie brzuchaty mężczyzna we wnęce, zapatrzony na dachy domów za oknem. Ręce trzymał na swoim pasie, do którego miał przypiętą pochwę
z pokaźnych rozmiarów nożem.
        Ognistowłosa czuła, jak ściska jej się żołądek. Ze stresu. Co ze mną zrobią? Będzie egzekucja? Przełknęła ślinę. Czy będą mnie tu trzymać do końca życia? Westchnęła głośno.
- Kogo my tu mamy? - usłyszała niski, ochrypły głos. Dostrzegła postać w celi po prawej stronie. Był to mężczyzna nie dużo starszy od niej, jednak jego chuda, trójkątna twarz wyglądała na zmęczoną, tak, jakby miał co najmniej pięćdziesiąt lat. Wyglądał mizernie, był rozczochrany, brudny i miał podbite lewe oko.
- Musiałaś nieźle zajść Normowi za skórę, skoro cię tu zamknął. Witaj w klubie. Mów mi  Ax - mężczyzna wystawił rękę przez kraty - Poczęstowałbym cię ciastem z owocami, gdybym miał.
Lin uśmiechnęła się lekko, ale nie podała mu ręki.
- Cześć.
- Powiedz mi, mała, co przeskrobałaś?
Dziewczyna zerknęła z niepokojem na strażnika.
- Och, nim się nie przejmuj, jest przygłuchawy. Możesz mi wszystko powiedzieć.
- Nic nie zrobiłam, zamknęli mnie przez pomyłkę. Na pewno niedługo to zrozumieją i mnie wypuszczą.
- Ta, jasne - Ax cofnął dłoń i usiadł pod ścianą - Życzę ci, żeby to była prawda. Ale, wiesz, Norm takich pomyłek nie robi. Nie łatwo go zwieść.
- A ty za co tu siedzisz?
- Interesy - odparł mężczyzna patrząc gdzieś w pustkę - Nie wszystko w życiu wychodzi tak, jakbyśmy chcieli.
Mnie tego mówić nie musisz.
- Rozgość się, bo pewnie trochę tu pomieszkasz. Mnie trzymają już parenaście dni - Ax zaśmiał się - I może w końcu mnie stąd wypuszczą?! - wrzasnął w stronę strażnika. Tamten, wyrwany z zadumania, odwrócił się i wstał.
- Chcesz wyjść? Dziś jest twój szczęśliwy dzień, masz dobre wyczucie czasu - odparł zbliżając się do drzwi celi - Twoja sprawa jest zakończona i się pożegnamy.
- Świetnie - na twarzy Axa pojawił się szelmowski uśmiech - Stęskniłem się za mamusią.
       Strażnik zignorował go i gwizdnął, a po chwili do sali weszło dwóch młodziaków uzbrojonych w łuki. Kiedy jeden z nich otwierał skomplikowane zamknięcie drzwi, Ax przysunął się do krat dzielących cele i rzucił do Lin:
- Jak cię wypuszczą, to może się jeszcze spotkamy. O ile cię wypuszczą. Pozdrowię od ciebie Norma - mrugnął zalotnie do ognistowłosej na pożegnanie, po czym został wyprowadzony z pomieszczenia. Została tam tylko Lin z "Brzuchaczem". Cisza zdawała się odbijać od zimnych, kamiennych ścian. Przerwał ją odgłos ciężkich kroków strażnika, który wrócił na swoje krzesło przy stoliku. Usiadł dokładnie tak jak przedtem i znowu utkwił wzrok
w widoku za oknem i powoli zniżającym się słońcu.

         Linette była zajęta swoimi myślami. Siedziała na stołeczku i obgryzała paznokcie. Jeszcze nigdy tak bardzo się nie bała. Jej spokojne, melancholijne życie w Zielisku zdawało się być odległe o tysiące lat. Ale się wpakowałam... Ktoś mi powinien pogratulować. Zaryzykować wszystko i wszystko przegrać. Myślałam, że spotkanie Brana, to, że mnie uratował i tu doprowadził, było szczęściem. Że miałam po prostu wielkie szczęście, że przeznaczenie tak chciało. Co mogę teraz zrobić? Nie mam właściwie nic. Ani nikogo. Jaka jest szansa, że Cass
z Sammuelem zaatakują szybko miasteczko, zdobędą je i mnie uwolnią? A jeśli im się nie uda? Cassa mogą zabić, a mnie...
         Strażnik siedział przy stoliku i wertował jakąś książkę. Lin zebrała się na odwagę, aby głośno powiedzieć:
- Hej, przepraszam, muszę wyjść za potrzebą.
Brzuchacz powoli odwrócił wzrok od lektury i spojrzał na dziewczynę spode łba.
- Masz wiadro.
- Wolałabym... normalnie... proszę, bardzo proszę.
         Tamten westchnął ciężko i podszedł. Kiedy już odblokował kombinację zamka, składającego się z jakichś podejrzanych wtyczek i sznurków, stanął w otwartych drzwiach.
- Chodź - rzekł ze znużeniem.
Nie musisz dwa razy powtarzać. Lin rzuciła się susem na siano i prześlizgnęła się między nogami strażnika. Poszło dosyć gładko, choć obiła sobie żebra i kolana. Miała sekundę aby wstać i zacząć uciekać. Od drzwi dzieliło ją parę metrów.
         Brzuchacz niestety okazał się być znacznie szybszy, niż na to wyglądał. Kiedy Lin wstawała, zdążył się odwrócić i złapał ją za włosy, co skutecznie ją unieruchomiło.
- Nie rób tego więcej - zagroził i drugą ręką wskazał jej celę. Ona, oddychając ciężko, zerknęła na nóż strażnika. Mogła próbować po niego sięgnąć, ale uścisk dłoni na jej włosach był zbyt silny. Poddała się.
- Przepraszam... naprawdę muszę iść za potrzebą - powiedziała błagalnym tonem - Już nie będę robić więcej takich numerów.
Strażnik zastanowił się chwilę, po czym gwizdnął i - całkiem tak jak poprzednim razem - do pomieszczenia weszło dwóch młodzików, którzy odprowadzili Lin do wychodka.

          Szary dym odznaczał się na czarnym, bezgwiezdnym niebie. Jego kłęby rozciągały się i wiły w powietrzu niczym stado jadowitych węży. W około było słychać agonalne wrzaski mnóstwa ludzi, krzyki dzieci, kobiet i mężczyzn, nawoływania i jęki. Ogień trawił mieszkanie Rozalii. Pożerał wszystkie bibeloty, wszystkie pamiątki, półki, futrzany fotel, stolik, łóżko. Wszystko płonęło, iskry padały kaskadami na podłogę, a gęsty dym kłębił się pod sufitem szukając drogi ucieczki.
         Lin obudziła się. Leżała na łóżku, a pierwszą rzeczą, którą zobaczyła, był sufit z gładkiego kamienia. Od razu przypomniała sobie wszystko i oddzieliła rzeczywistość od świata snu, jednak to, co jej się przyśniło, nie dawało jej spokoju. To może się zdarzyć. To się zdarzy. Tak wygląda wojna. Czuła się w pewnym stopniu za to odpowiedzialna, nie chciała, aby jej sen się sprawdził. Myśląc o tym, przewracała się z boku na bok nie mogąc zasnąć. Właściwie to bała się znowu zamknąć oczy. Przez okno we wnęce mogła z daleka patrzeć na skrawek ciemnego nieba usianego gwiazdami, a to lekko ją uspokajało. Cały świat spał, panowały cisza i spokój. Poza tym Linette miała świadomość, że pod tym samym niebem śpi w tej chwili Cass.
I na pewno nie jest aż tak daleko. Muszą być już gdzieś w pobliżu. Udało jej się powtórnie zapaść w sen dopiero przed świtem. Rankiem przyszedł Brzuchacz i podał jej przez kraty bułkę, dwa owoce i kubek wody.
         Dzień mijał bardzo powoli, strażnik zajęty był książką, a Lin, kiedy obgryzła już całkiem obgryzła swoje paznokcie, zaczęła rozglądać się uważnie po pomieszczeniu przebiegając wzrokiem po pajęczynach pod sufitem, rysach na podłodze i skomplikowanym zamku otwierającym drzwi celi. Jak oni go otwierają?
         Godziny płynęły leniwie, aż do czasu, kiedy przed drewniane drzwi wkroczył jeden
z młodzików i wytłumaczył coś Brzuchaczowi na ucho. Tamten pokiwał głową i po chwili otworzył celę Lin. Ta, zestresowana  i zesztywniała, została poprowadzona przez trzech uzbrojonych strażników korytarzem, po schodach w górę, aż do małego tarasu, z którego weszli na mur. Miał on niecały metr szerokości i nie był niczym zabezpieczony. Wprawdzie Lin nie miała lęku wysokości, aczkolwiek bardzo uważała, jak stawia stopy. Po prawej stronie w dole widziała trawę i, dalej, las, a po lewej uliczki i domy Khanslar.
         Czyli jednak egzekucja. Przełknęła ślinę. Zrzucą mnie z muru, żebym się połamała? Czy najpierw przestrzelą mi głowę? Strażnicy mieli łuki i noże przy pasach. Lin dyskretnie spojrzała za siebie. Dostrzegła, że dołączył do nich Norm, a za nim kolejny strażnik. Nie podoba mi się mina Norma. Chyba jednak mnie zabiją… Ta myśl jeszcze do niej nie dotarła. Do głowy przyszedł jej natomiast pomysł, aby zrzucić z muru strażnika idącego przed nią i spróbować ucieczki, ale nie miało to większego sensu, ponieważ w parę sekund została by zapewne postrzelona strzałą wysłaną przed jednego z trzech pozostałych strażników.
         Szli parę minut po murze, aż w końcu zatrzymali się, zwróceni twarzami w stronę lasu. Lin z początku nie uwierzyła w to, co zobaczyła. Kawałek dalej, na trawie, stał Cassmere, ramię w ramię z jakimś starszym, wystrojonym, siwiejącym mężczyzną. Cass! Cass i Samuel. Cass? To naprawdę on… O co tu właściwie chodzi? Nie widziała dokładnie twarzy przyjaciela, jednak dostrzegła, że wygląda na zmartwionego. Stał tam z mieczem w dłoni i błądził wzrokiem między nią a Normem. Nie było obok nikogo innego, co znaczyło, że pewnie Cass nałożył na nich jakąś barierę ochronną przed ewentualnymi strzałami. Czy takie coś w ogóle istnieje? Trwała chwila ciszy, a wokół czuło się napięcie wibrujące w powietrzu. Chciałabym Cię przeprosić za moją głupotę. Wiem, jestem strasznie głupia! Chciałam pomóc, a wszystko zepsułam. Jestem bezużyteczna, zawiodłeś się na mnie. Cass, przepraszam… Chciała to wykrzyczeć, ale się nie odważyła. Jeden ze strażników trzymał swój nóż tuż przy szyi Lin, gotowy pchnąć, jeżeli coś poszło by niezgodnie z planem.
- Cóż, sądząc po waszych minach, zostałem dobrze poinformowany – powiedział Norm
z rozwagą dobierając słowa – Dziewczynie nic się nie stanie, pod warunkiem, że odejdziecie spod bram mojego miasta. Przypominam wam też, że jest to spotkanie pokojowe i mam nadzieję, że nie zrobicie nic pochopnego.
- Więc ona jest twoją kartą przetargową – odpowiedział poważnym głosem Sammuel – Liczysz na to, że jedna dziewczyna może powstrzymać wojnę?
Norm wzruszył ramionami z uśmiechem.
- Decyzja należy do was, nie liczcie na to, że oddam wam ją i całe Khanslar.
Lin wpatrywała się w Cassa z nadzieją i skruchą.
- W takim razie pozwól nam teraz odejść i przemyśleć twoją… propozycję. I nie rób jej krzywdy! – rzekł stanowczo Cassmere, a Sammuel spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami. Szepnął mu coś na ucho.
- W takim razie idźcie – w głosie Norma było słychać nutę złości.
Ognistowłosa patrzyła ze smutkiem, jak jej przyjaciel odchodzi ze swoim towarzyszem w stronę lasu. Ich ciemnobrązowe peleryny lekko powiewały na wietrze.
- Cass, przepraszam! – zdążyła krzyknąć, a strażnik popchnął ją do przodu, aby wracała
po murze na taras. Została odprowadzona do swojej celi i, naturalnie, zamknięta w niej. Wśród słabego zapachu siana i odgłosów życia mieszkańców miasteczka, dobiegających przez okno we wnęce, czuła się obco. Przeze mnie Norm ma przewagę. Cass i Sammuel na pewno mieli jakiś plan, a ja go zniszczyłam. Gdyby Bran mnie nie zdradził, wszystko byłoby tak, jak miało być. Mam nadzieję, że Cass mnie słyszał…

         Cassmere chodził wolno po namiocie, zrobionym ze skór rozwieszonych między gałęziami. Na ściętym, niskim pniu drzewka, służącym jako taboret, siedział Norm i wpatrywał się w mapę okolic Khanslar, rozłożoną na prowizorycznym, składanym stoliczku. Jego jasne, szare oczy próbowały znaleźć tam jakąś podpowiedź.
- Nasza pozycja jest teraz bardzo nie pewna – rzekł rzeczowym tonem – Zakładam, że nie chcesz poświęcić swojej przyjaciółki, ale powinieneś to jeszcze…
- Mam plan – przerwał mu Cass i stanął naprzeciw stolika z dłońmi splecionymi za plecami – Przykro mi, ale nie mogę pozwolić, że Norm zabił Linette. To w ogóle nie wchodzi w grę. Ale mam całkiem niezły plan.
- Dobrze więc, zamieniam się w słuch.
         Cassmere przedstawił swój pomysł uwzględniając każdy szczegół, a kiedy skończył, czekał cierpliwie na reakcję Sammuela.
- Ryzyko jest za duże, nie mogę ci na to pozwolić – usłyszał odpowiedź. Spodziewał się jej, ale nie było to coś, co mogłoby go powstrzymać.
- Uda się. Jako że mam u ciebie dług, proszę cię, abyś mając go na uwadze, pozwolił mi spróbować. Ostatecznie możemy wyjść na tym nawet lepiej niż na naszym poprzednim planie – uśmiechnął się Cass. Starał się myśleć racjonalnie, choć świadomość tego, że Norm trzyma w łapskach jego przyjaciółkę, napawała go wstrętem i złością. Martwił się o Lin.
Sammuel westchnął ciężko.
- Chcę, abyś dotarł na ślub cały i zdrowy. Co powiem Runie, jeśli coś ci się stanie?
- Przecież jestem magiem, co czyni ze mnie świetną broń. O ile oni nie mają żadnego lepszego maga w zanadrzu, a wiemy, że nie mają, to jesteśmy tą stroną, która ma znaczne szanse na wygraną w tej walce. Kiedy skończymy, jeszcze mi przyznasz rację.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz