sobota, 9 marca 2013

Rozdział 10: Khanslar

         Stary, kamienny mur był wysoki na parę metrów. W wejściu do miasteczka była jednak pusta przestrzeń, wyglądało na to, że przygotowania do ataku i obrony nie są jeszcze ukończone. Lin dostrzegła rzemieślników mocujących w kamieniu uchwyty, na których z pewnością miały niedługo pojawić się potężne, drewniane wrota. Wejścia natomiast pilnowało dwóch strażników z mieczami przy pasach. Ubrani byli w grube, skórzane płaszcze do kolan. Poprosili, aby Lin pokazała im, co ma w swojej torbie. Następnie pozwolili jej wejść dalej, a jej oczom ukazał się duży, okrągły plac otoczony domami, które okalały z drugiej strony wąskie uliczki. Większość domów była kamienna, dwupiętrowa, ale gdzieniegdzie stały też mniejsze, drewniane chatki, wciśnięte z precyzją w każdy kawałek niezagospodarowanego miejsca.
         Na placu panował zgiełk, ludzie tłoczyli się przy stoiskach ze skórami, żywnością i ekstrawaganckimi ozdobami, takimi jak turkusowe, dziurkowane zasłony z frędzlami lub drewniane rzeźby przedstawiające przedziwne stworzenia z wybałuszonymi oczami. Lin rozglądała się wokoło w zachwycie, oglądając błyszczące pierścienie na stoisku z biżuterią i niecodzienne przedmioty wyłożone na stoisku zatytułowanym "Magia użycia domowego" - jak głosiła tabliczka zwisająca ze stołu. Wypatrzyła tam parę czerwiaków, identycznych jak te, które miał Bran.
        Na pierwszy rzut oka Khanslar nie było zbyt duże, ale okazało się być większe, gdy człowiek zagłębił się w wąskie uliczki biegnące w głąb miasteczka aż pod mur. Tam właśnie udała się ognistowłosa, kiedy już wystarczająco napatrzyła się na towary na placu. Starała się zapamiętać drogę i się nie zgubić, klucząc przejściami i napotykając pojedynczych ludzi, zmierzających w większości do własnych domów. Gdy tak szła, ze zdumieniem zauważyła naprzeciwko znajomą twarz.
- Witaj, dziecino - odpowiedziała pulchna staruszka; podpierała się zdobioną laską z ciemnego drewna - Gdzie jest tamten mężczyzna? Twój ojciec? Brat?
- Nie jest moją rodziną, spotkaliśmy się w lesie, ale Khanslar nie było jego celem - odpowiedziała grzecznie Lin.
- Chętnie cię ugoszczę, o ile nigdzie się nie spieszysz.
- Dziękuję, właściwie to nie mam się gdzie zatrzymać na tę chwilę...
- Chodź.
Staruszka poprowadziła ją do swojego mieszkania w kamiennym domu, zaraz obok muru. Było niezbyt duże, ale zagracone przedmiotami po brzegi. W każdym kącie stały rzeźby i półki uginające się pod ciężarem bibelotów - najpewniej kupionych na placu. Lin znalazła sobie miejsce na obitym futrem fotelu, podczas gdy staruszka usiadła na łóżku uderzając znacząco paznokciami w jego drewniane obramowanie.
- Mów do mnie Rozalia, dobrze? - uśmiechnęła się, a jej pulchne policzki całkowicie zakryły na chwilę oczy.
Lin kiwnęła głową i ciekawie zaczęła rozglądać się po mieszkaniu. Przypomniała sobie, że ma w torbie ubrania, w które powinna się przebrać. Jak dotąd nikt nie zwrócił szczególnej uwagi na jej podartą na plecach bluzkę, ale wchodząc do domu właściciela miasteczka, chciała wyglądać porządnie.
- Mogłabym się przebrać? - spytała wyciągając zawartość swojej torby.
        Rozalia ukradkiem przebiegła wzrokiem po zabandażowanych rękach dziewczyny, po czym wstała.
- Oczywiście. Pójdę zrobić coś do picia - wcisnęła się w niskie, wąskie drzwi i zniknęła w drugim pomieszczeniu. Lin szybko rozebrała się i narzuciła na siebie swoją lawendową sukienkę z bufkami. Aby zakryć bandaże, włożyła też luźną, granatową koszulę. Nie był to najlepszy zestaw, ale to nie jest najważniejsze. Przynajmniej teraz wyglądam normalnie. Resztę ubrań wrzuciła do torby.
         Starsza pani wróciła, niosąc na zaśniedziałej tacy dwa kubeczki z parującą herbatą i miseczkę wypełnioną małymi, różowymi kulkami. Lin nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziała. Wzięła ostrożnie jedną kuleczkę. Miała gładką fakturę i była niesamowicie miękka. Smakowała słodko, a w środku miała jagodowe nadzienie. Była to mała przekąska, ale bardzo sycąca. W czasie, gdy Lin piła herbatę i częstowała się różowymi kulkami, Rozalia opowiadała jej o zgromadzonych przez siebie przedmiotach. Z każdym łączyła się jakaś historia, jakieś wspomnienie starszej kobiety, która przez lata kolekcjonowała bibeloty upiększając nimi swoje zwyczajne, szare mieszkanie. Wydawała sie mówić o tym wszystkim bardziej do siebie, niż do swojego gościa, ale Lin starała się udawać zainteresowaną słuchaczkę. Cały czas jednak miała świadomość tego, że czas nieprzerwanie jej ucieka. Kiedy kubek był już pusty, wykorzystała chwilę zamyślenia staruszki, aby wstać, założyć na ramię swoją torbę i podziękować za gościnę. Nie chciała tłumaczyć, dokąd i po co idzie, więc szybko pożegnała się z zdezorientowaną Rozalią.
- Bardzo dziękuję za wszystko! - krzyknęła jeszcze Lin, kierując się w stronę wyjścia, a w następnej chwili była już znowu w wąskiej uliczce.

          Może i nie było to dostatecznie grzeczne zachowanie, ale Lin miała teraz na głowie znacznie ważniejszą sprawę. Dzień powoli dobiegał końca, nie mam czasu na pogawędki. Brzuch mam pełny, przebrałam się, to teraz zostaje mi jeszcze tylko jedno.
          Nie było trudno znaleźć dom właściciela miasteczka. Była to największa posiadłość w Khanslar, trzypiętrowa, zbudowana z dokładnie oszlifowanego, błękitnoszarego kamienia. Nie był to pałac, aczkolwiek rzucał się w oczy i odstawał od reszty budynków. Przy podwójnych, drewnianych wrotach, na stołeczku, siedział strażnik z mieczem w pochwie. Zaczytany był w papierach trzymanych w ręku, które wyglądały na jakiś list.
 Lin z gracją wyminęła owocowe drzewka rosnące w czymś, co miało być chyba skromnym ogródkiem, i zatrzymała się przy strażniku.
- Dzień dobry, przyszłam, bo chciałabym pracować dla właściciela. Umiem zajmować się ogrodem, mogę myć naczynia albo podawać do stołu. Czy możesz mnie zaprowadzić...
- Pracować, tak? - Strażnik oderwał się od listu i zmierzył Lin krytycznym wzrokiem od góry do dołu. Widocznie sprawiła na nim dobre wrażenie, bo wstał i otworzył wrota.
- No to chodź za mną - powiedział z westchnieniem i wkroczył do środka. Lin przyklepała sobie włosy i ruszyła za nim. Serce biło jej szybko i ciężko, kiedy szła za mężczyzną czystym, pustym korytarzem. Wkroczyli do dużego pokoju z wnęką po lewej stronie, zasłoniętą częściowo przez długie, bordowe kotary zwisające z haków pod sufitem. W każdym z czterech kątów stało po jednym strażniku. Naprzeciw wnęki, pod oknem, stał duży stół, na którym poukładane były w stosach książki. Natomiast przy samym stole siedział, na zdobionych krześle, szczupły, nienajmłodszy już mężczyzna. Miał orli nos i parudniowy zarost, włosy ciemne i rzadkie. Wyglądał na zmartwionego. W momencie, w którym Lin weszła za strażnikiem do pomieszczenia, sięgał ręką po owoc z tacy wśród książek.
- Panie Normie, ta dziewczyna chciałaby dla Pana pracować - powiedział chłopak, mrugnął ukradkiem do ognistowłosej i wyszedł, zostawiając ją na środku sali, stojącą na futrzanym dywanie, wśród parunastu pejzaży wiszących na ścianach i na widoku właściciela Khanslar, który spojrzał na nią bez widocznej radości wgryzając się w owoc. Przyjrzał się jej, i choć jego twarz nie zdradzała żadnych pozytywnych emocji, jego wzrok zatrzymał się chwilę dłużej na jej rudych włosach.
- Bardzo chciałabym zacząć tutaj pracę - Lin skłoniła się.
- Klęknij sobie - odparł Norm z ledwo dostrzegalnym figlarnym uśmieszkiem - Co umiesz robić i jak się nazywasz?
Zaskoczona propozycją Lin posłuchała i uklękła na dywanie składając ręce na kolanach.
- Mogę zmywać i czyścić naczynia, wiem, jak pracować w ogródku, mogę też podawać do stołu. Nazywam się Rozalia i pochodzę z małej...
- To ona.
Głos dobiegł gdzieś z tyłu, zza kurtyny.
- Kłamie. Nie nazywa się Rozalia, tylko Linette.
Ognistowłosa zamarła, miała wrażenie, jakby cały sufit zwalił się jej na głowę i pozbawił ją tchu. Została zdemaskowana. Nie musiała się nawet odwracać, aby sprawdzić, kto stoi w cieniu zasłon. Znała ten głos doskonale. Dreszcz przeszedł jej po plecach, klęczała dalej nieruchoma.
- To właśnie ona jest szpiegiem - właściciel zdradzieckiego głosu wyszedł z ukrycia i zaczął powolnym krokiem zbliżać się do Norma. Minął Lin krocząc zaledwie dwa metry od niej. Nie musiała już odwracać głowy, by go zobaczyć. Przeszedł obok, ale nie obdarzył jej nawet przelotnym spojrzeniem.
- Jest od Sammuela i ma chłopaka w jego posiłkach - ciągnął Bran.
- Nie wiem o czym on mówi, to kłamstwa - wybuchła Lin, jednak jej głos niebezpiecznie drżał. Jej umiejętność kłamania została wystawiona na najcięższą z możliwych prób. Poczuła się osaczona i zdradzona tak jak jeszcze nigdy. W tej jednej chwili strach zmieszał się w niej z gniewem i niewypowiedzianą nienawiścią. Dlaczego on to robi?!
         Norm zastanawiał się przez chwilę, spojrzał na dziewczynę, potem znowu na Brana.
- Jesteś pewny?
- Całkowicie pewny. Ręczę za to własną głową - odpowiedział tamten kłaniając się nisko.
Lin, całkowicie już przestraszona, nie potrafiła opanować dreszczy. Głos uwiązł jej w gardle. Wszystko skończone. Przegrałam. Wbiła wzrok w obiekt swojej nienawiści. Dwóch strażników podeszło do niej z tyłu i, ciągnąc za ręce, postawili ją na nogi, trzymając wciąż w uścisku tak, aby nie mogła uciec.
- Dobrze, dotrzymam obietnicy - Norm zwrócił się do Brana - Dostaniesz dom i parę kosztowności na początek. Teraz możesz odejść - Podrapał się w zamyśleniu po brodzie. Utkwił wzrok w jakimś martwym punkcie, a jego twarz stężała. Uwierzył mu. Uwierzył temu zdrajcy.
         Bran ukłonił się jeszcze raz i, znowu mijając Lin, zmierzał do wyjścia. Dziewczyna wpatrywała się w niego z taką nienawiścią i uporem, jakby samym swoim wzrokiem chciała zadać mu ból. Tchórz. Tchórz! Nie spojrzał na nią ani razu. Tak, jakby wcale jej tam nie było. TCHÓRZ! Boisz się spojrzeć mi w oczy?! Zignorował jąWyszedł, zostawiając ją przestraszoną i rozdygotaną.
- To jakieś kłamstwa, on kłamał... - wykrztusiła z siebie Lin, ale nie brzmiało to zbyt przekonująco. Norm puścił mimo uszu jej cichy protest, a strażnicy wyprowadzili ją z sali.

4 komentarze:

  1. No ciekawie się zapowiada. Młoda wpadła w tarapaty. A gdzie jej ukochany? Czekam na więcej :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak się rozwinęła ta cała historia :)

    OdpowiedzUsuń