poniedziałek, 6 maja 2013

ozdział 14: "Obiecuję"


         Cass spojrzał na ciało Norma z niewyraźną miną.
- Niektórzy przywykli do zabijania innych.
- A ty? – spytała Lin, nagle przypominając sobie martwych strażników, których widziała
po drodze.
- Zabijanie nigdy nie jest łatwe, ale nieraz jest konieczne. Przez lata, kiedy byłem z Sammuelem, dużo się działo… Zostawmy tę rozmowę na potem, dobra? – z uśmiechem dał przyjaciółce pstryczka w nos – Ty też mi masz sporo do wyjaśnienia. Ale teraz powinniśmy pomóc naszym…
- Tym razem mnie nie zostawisz? – spytała z przekorą Lin, opierając dłonie na biodrach.
- Nie, ale musisz cały czas trzymać się blisko mnie, najlepiej dwa kroki za mną. To już prawie koniec…
         Przeszli razem przez sypialnię i przez korytarz, a potem schodami zbiegli na dół i wyszli na ulicę. Lin zachłysnęła się świeżym, nocnym powietrzem. Spojrzawszy w górę zauważyła, że niebo nie jest już aż tak czarne, zaczyna świtać.
- Cass, rób co musisz, ale proszę, nie rozpalaj żadnego ognia, hm?
- Dobrze – odpowiedział nieco zdziwiony Cass i poprowadził Lin w stronę odgłosów walki. Wszystko rozgrywało się na placu, ludzi Norma było już naprawdę niewielu, jednak ciągle dzielnie walczyli. Niektórzy mieszkańcy Khanslar wyszli z domów i najwyraźniej się poddali, doszli do porozumienia z Sammuelem i stali z boku, czekając. Sam Sammuel wymachiwał jeszcze mieczem. Po jego twarzy spływały krople potu. Lin rozejrzała się wokoło, widząc na ziemi ciała poległych. Niektórzy wciąż żyli, choć ledwo.
         Cass  stanął w odległości parunastu metrów od pola walki, przycisnął dłonie do ud i zesztywniał. Wtedy żołnierzom Norma, jednemu po drugim, zaczęły wypadać z rąk miecze. Padały z brzękiem, a zdziwieni strażnicy odskakiwali od nich. Kiedy Norm dostrzegł to, ryknął:
- Stać!
Wszyscy zamarli. Spojrzał na Cassa, a ten, głośno wzdychając, pokiwał głową.
- Norm nie żyje – krzyczał Sammuel, tak, aby wszyscy go słyszeli – Khanslar straciło swojego właściciela, ale zyskało nowego. Wszyscy, którzy nie będą stawiali oporu, będą mogli wrócić zaraz do swojego normalnego życia. Nie skrzywdziliśmy nikogo, oprócz tych, którzy podnieśli na nas miecze. Nie jestem tyranem i chcę pokoju, konflikt między mną a Normem uważam za rozwiązany.
         Ludzie w większości wyglądali jednak na przestraszonych, Lin biegła wzrokiem po ich pełnych niepokoju twarzach. To wszystko wydaje się być bez sensu, pomyślała ze złością.
- Wiem, że trudno wam mi teraz zaufać, ale chciałbym, żebyście ze mną współpracowali. Trzeba pochować zmarłych – kontynuował Sammuel – Jeszcze mnie nie znacie, ale chcę wam tylko pomóc. Pomóżmy sobie nawzajem!
Cass wytarł spocone dłonie o spodnie i ciężko oddychając, odwrócił się do Lin i uśmiechnął.
- Poszło całkiem gładko, rudzielcu. Zostawmy tu Sammuela, teraz już sam sobie poradzi…
Ognistowłosa skinęła głową. Z jednej strony czuła ulgę, że już po wszystkim, z drugiej – żal, że nie obeszło się bez krwi rozbryzganej na kamieniach. Nigdy dotąd nie oglądała tylu martwych ludzi. Miała wrażenie, że dała radę nie zwariować tylko dlatego, że Cass był teraz przy niej. Cieszę się, że urodziłam się w Zielsku. Tam nie ma takich problemów, ludzie nie muszą się bać wojny. Nie muszą się martwić tym, że ktoś z ich bliskich może zginąć w walce. Na miejscu tych ludzi tutaj byłabym równie przestraszona…
- Jest dobrym mówcą, dogada się z mieszkańcami – szepnął Cass, jakby czytając jej w myślach.
         Siedzieli obok siebie parenaście metrów od murów Khanslar, za miasteczkiem, wśród wysokiej, lekko kołyszącej się trawy. Zza horyzontu wychyliło się słońce, Lin czuła jego ciepłe promienie na swojej skórze. Niebo miało pomarańczowy odcień, światło przepędziło zimny granat nocy, przynosząc dwójce przyjaciół wewnętrzny spokój. Przestrzeń, dzieląca ich, była naprawdę niewielka, ale Lin miała ochotę jeszcze ją zmniejszyć. Jednak bała się tego; bała się, że będzie to zbyt wyraźny znak.
- To o co właściwie chodziło? Między Sammuelem a Normem – spytała.
- Ty mi powiedz – zaśmiał się Cass – Czemu ludzie zawsze chcą więcej, niż mają? Czemu
w imię chciwości są gotowi zabijać? Od kiedy nie ma demonów, nie mogą usiedzieć w miejscu
i walczą między sobą – westchnął ciężko.
Niech stracę… Lin zebrała w sobie odwagę, wyciągnęła dłoń i położyła ją na zimnej dłoni Cassa. Nieśmiało ścisnęła jego palce, zwróciła wzrok w stronę wschodzącego słońca.
- Dobrze, że oboje żyjemy.
- Czemu za mną poszłaś, Lin? Miałaś przecież zostać w Zielisku.
Ognistowłosa przełknęła ślinę i cofnęła dłoń.
- Przepraszam, chciałam udowodnić wszystkim, że mogę być przydatna – zawahała się – A może chciałam to udowodnić samej sobie.
- Nie rozumiem. To głupota narażać życie dla czegoś takiego, mogło cię spotkać coś strasznego – Cass zmarszczył brwi i mocno chwycił jej dłoń. Poczuła, że się czerwieni.
- Chciałam tobie pomóc.
- Pamiętaj, że jesteś inteligentną i odważną dziewczyną, nie musisz nigdy nikomu nic udowadniać.
Lin odwzajemniła uścisk jego dłoni.
- A, hm… kiedy wracamy do domu? Twój ślub… - urwała.
- Ta, mój ślub – prychnął Cass – Mój ślub chyba powinien jeszcze zaczekać.
Jego głos zmieszał się z szumem drzew. Lin spojrzała na niego z sercem podchodzącym jej do gardła.
- Zaczekać?
- Będę szczery. Runa jest bardzo fajna, ale tak naprawdę nie pasujemy do siebie, nie jestem w niej zakochany. Jak wrócimy, będę musiał odwołać ślub.
A ja? Co ze mną? Czy to ma znaczyć, że woli mnie?
- Przez te wszystkie lata myślałem głównie o tobie. Zastanawiałem się, jaka teraz jesteś, jak wyglądasz – zwrócił głowę w jej kierunku, ich spojrzenia się spotkały.
- Chcesz zostać ze mną? – spytała Lin i szybko ugryzła się w język – Znowu możemy się wspinać na drzewa i udawać, że jesteśmy dziećmi. Nikt nie zauważy – uśmiechnęła się – Tęsknię za tymi starymi czasami.
- A co powiesz na zabawę w udawanie dorosłych? – spytał Cass ze śmiechem i potargał Lin włosy.
- Jesteśmy już dorośli, ale ty dalej zachowujesz się jak dziecko! – odparła Lin również ze śmiechem i trąciła go w ramię. Czuła  gorąco i dziki puls w całym ciele. Zachowujemy się jak para. Jak jacyś zakochani z kiepskiej opowieści. Założyła mu ręce na szyję. I dobrze, niech tak będzie. Objęła go mocno, czule. Czuła bicie jego serca przy swojej piersi. On objął ją w talii i wtulił twarz w jej rozczochrane włosy.
- Sammuel będzie musiał to zrozumieć. Odeślę jego siostrzenicę tam, skąd przyszła – powiedział z westchnieniem Cass, zamykając oczy. Przysunął Lin jeszcze bliżej siebie, tak,
że usiadła mu na nodze i całe jej ciało przylegało do jego ciała. Delikatnie gładził ją po plecach.
- Obiecaj – szepnęła Lin do jego ucha.
- Obiecuję.