Cass spojrzał na ciało Norma z
niewyraźną miną.
- Niektórzy
przywykli do zabijania innych.
- A ty? –
spytała Lin, nagle przypominając sobie martwych strażników, których widziała
po drodze.
po drodze.
- Zabijanie
nigdy nie jest łatwe, ale nieraz jest konieczne. Przez lata, kiedy byłem z Sammuelem, dużo się działo… Zostawmy tę rozmowę na potem, dobra? – z
uśmiechem dał przyjaciółce pstryczka w nos – Ty też mi masz sporo do
wyjaśnienia. Ale teraz powinniśmy pomóc naszym…
- Tym razem mnie
nie zostawisz? – spytała z przekorą Lin, opierając dłonie na biodrach.
- Nie, ale
musisz cały czas trzymać się blisko mnie, najlepiej dwa kroki za mną. To już
prawie koniec…
Przeszli razem przez sypialnię i przez
korytarz, a potem schodami zbiegli na dół i wyszli na ulicę. Lin zachłysnęła
się świeżym, nocnym powietrzem. Spojrzawszy w górę zauważyła, że niebo nie jest już aż tak czarne, zaczyna
świtać.
- Cass, rób co
musisz, ale proszę, nie rozpalaj żadnego ognia, hm?
- Dobrze –
odpowiedział nieco zdziwiony Cass i poprowadził Lin w stronę odgłosów walki.
Wszystko rozgrywało się na placu, ludzi Norma było już naprawdę niewielu,
jednak ciągle dzielnie walczyli. Niektórzy mieszkańcy Khanslar wyszli z domów i
najwyraźniej się poddali, doszli do porozumienia z Sammuelem i stali z boku,
czekając. Sam Sammuel wymachiwał jeszcze mieczem. Po jego twarzy spływały
krople potu. Lin rozejrzała się wokoło, widząc na ziemi ciała poległych. Niektórzy wciąż żyli, choć ledwo.
Cass
stanął w odległości parunastu metrów od pola walki, przycisnął dłonie do
ud i zesztywniał. Wtedy żołnierzom Norma, jednemu po drugim, zaczęły wypadać z rąk
miecze. Padały z brzękiem, a zdziwieni strażnicy odskakiwali od nich. Kiedy
Norm dostrzegł to, ryknął:
- Stać!
Wszyscy zamarli.
Spojrzał na Cassa, a ten, głośno wzdychając, pokiwał głową.
- Norm nie żyje
– krzyczał Sammuel, tak, aby wszyscy go słyszeli – Khanslar straciło swojego
właściciela, ale zyskało nowego. Wszyscy, którzy nie będą stawiali oporu, będą
mogli wrócić zaraz do swojego normalnego życia. Nie skrzywdziliśmy nikogo,
oprócz tych, którzy podnieśli na nas miecze. Nie jestem tyranem i chcę pokoju,
konflikt między mną a Normem uważam za rozwiązany.
Ludzie w większości wyglądali jednak na
przestraszonych, Lin biegła wzrokiem po ich pełnych niepokoju twarzach. To wszystko wydaje się być bez sensu,
pomyślała ze złością.
- Wiem, że
trudno wam mi teraz zaufać, ale chciałbym, żebyście ze mną współpracowali.
Trzeba pochować zmarłych – kontynuował Sammuel – Jeszcze mnie nie znacie, ale
chcę wam tylko pomóc. Pomóżmy sobie nawzajem!
Cass wytarł
spocone dłonie o spodnie i ciężko oddychając, odwrócił się do Lin i uśmiechnął.
- Poszło całkiem
gładko, rudzielcu. Zostawmy tu Sammuela, teraz już sam sobie poradzi…
Ognistowłosa
skinęła głową. Z jednej strony czuła ulgę, że już po wszystkim, z drugiej –
żal, że nie obeszło się bez krwi rozbryzganej na kamieniach. Nigdy dotąd nie
oglądała tylu martwych ludzi. Miała wrażenie, że dała radę nie zwariować tylko
dlatego, że Cass był teraz przy niej. Cieszę
się, że urodziłam się w Zielsku. Tam nie ma takich problemów, ludzie nie muszą
się bać wojny. Nie muszą się martwić tym, że ktoś z ich bliskich może zginąć w
walce. Na miejscu tych ludzi tutaj byłabym równie przestraszona…
- Jest dobrym
mówcą, dogada się z mieszkańcami – szepnął Cass, jakby czytając jej w myślach.
Siedzieli obok siebie parenaście metrów
od murów Khanslar, za miasteczkiem, wśród wysokiej, lekko kołyszącej się trawy.
Zza horyzontu wychyliło się słońce, Lin czuła jego ciepłe promienie na swojej
skórze. Niebo miało pomarańczowy odcień, światło przepędziło zimny granat nocy,
przynosząc dwójce przyjaciół wewnętrzny spokój. Przestrzeń, dzieląca ich, była
naprawdę niewielka, ale Lin miała ochotę jeszcze ją zmniejszyć. Jednak bała się
tego; bała się, że będzie to zbyt wyraźny znak.
- To o co
właściwie chodziło? Między Sammuelem a Normem – spytała.
- Ty mi powiedz
– zaśmiał się Cass – Czemu ludzie zawsze chcą więcej, niż mają? Czemu
w imię chciwości są gotowi zabijać? Od kiedy nie ma demonów, nie mogą usiedzieć w miejscu
i walczą między sobą – westchnął ciężko.
w imię chciwości są gotowi zabijać? Od kiedy nie ma demonów, nie mogą usiedzieć w miejscu
i walczą między sobą – westchnął ciężko.
Niech stracę… Lin zebrała w sobie
odwagę, wyciągnęła dłoń i położyła ją na zimnej dłoni Cassa. Nieśmiało ścisnęła
jego palce, zwróciła wzrok w stronę wschodzącego słońca.
- Dobrze, że
oboje żyjemy.
- Czemu za mną
poszłaś, Lin? Miałaś przecież zostać w Zielisku.
Ognistowłosa
przełknęła ślinę i cofnęła dłoń.
- Przepraszam,
chciałam udowodnić wszystkim, że mogę być przydatna – zawahała się – A może chciałam to udowodnić samej sobie.
- Nie rozumiem.
To głupota narażać życie dla czegoś takiego, mogło cię spotkać coś strasznego –
Cass zmarszczył brwi i mocno chwycił jej dłoń. Poczuła, że się czerwieni.
- Chciałam tobie pomóc.
- Pamiętaj, że
jesteś inteligentną i odważną dziewczyną, nie musisz nigdy nikomu nic
udowadniać.
Lin odwzajemniła
uścisk jego dłoni.
- A, hm… kiedy
wracamy do domu? Twój ślub… - urwała.
- Ta, mój ślub –
prychnął Cass – Mój ślub chyba powinien jeszcze zaczekać.
Jego głos
zmieszał się z szumem drzew. Lin spojrzała na niego z sercem podchodzącym jej
do gardła.
- Zaczekać?
- Będę szczery.
Runa jest bardzo fajna, ale tak naprawdę nie pasujemy do siebie, nie jestem w
niej zakochany. Jak wrócimy, będę musiał odwołać ślub.
A ja? Co ze mną? Czy to ma znaczyć, że woli
mnie?
- Przez te
wszystkie lata myślałem głównie o tobie. Zastanawiałem się, jaka teraz jesteś,
jak wyglądasz – zwrócił głowę w jej kierunku, ich spojrzenia się spotkały.
- Chcesz zostać
ze mną? – spytała Lin i szybko ugryzła się w język – Znowu możemy się wspinać na
drzewa i udawać, że jesteśmy dziećmi. Nikt nie zauważy – uśmiechnęła się –
Tęsknię za tymi starymi czasami.
- A co powiesz
na zabawę w udawanie dorosłych? – spytał Cass ze śmiechem i potargał Lin włosy.
- Jesteśmy już dorośli,
ale ty dalej zachowujesz się jak dziecko! – odparła Lin również ze śmiechem i
trąciła go w ramię. Czuła gorąco i dziki
puls w całym ciele. Zachowujemy się jak
para. Jak jacyś zakochani z kiepskiej opowieści. Założyła mu ręce na szyję.
I dobrze, niech tak będzie. Objęła go
mocno, czule. Czuła bicie jego serca przy swojej piersi. On objął ją w talii i wtulił twarz w jej rozczochrane włosy.
- Sammuel będzie
musiał to zrozumieć. Odeślę jego siostrzenicę tam, skąd przyszła – powiedział z
westchnieniem Cass, zamykając oczy. Przysunął Lin jeszcze bliżej siebie, tak,
że usiadła mu na nodze i całe jej ciało przylegało do jego ciała. Delikatnie gładził ją po plecach.
że usiadła mu na nodze i całe jej ciało przylegało do jego ciała. Delikatnie gładził ją po plecach.
- Obiecaj –
szepnęła Lin do jego ucha.
- Obiecuję.